28.03.2013 | Czytano: 2599

Marek Ziętara: Porażka życia

Od dwóch sezonów hokeiści Podhala są mistrzami świata w niemożności wygrywania ważnych, kluczowych meczów. Dwóch różnych trenerów, o różnej osobowości i charakterze – Jacek Szopiński i Marek Ziętara – nie potrafiło z tego pokolenia skonstruować sensownego tworu pod hasłem „ PLH”.

Owszem – Ziętarze do pewnego momentu coś się udało, ale gdy przyszło do ostatecznej rozgrywki i on – mimo ogromnej pracy - nie okazał się skutecznym lekiem na napęczniałą nadzieję. 

- Wielu jest rozczarowanych finałowym występem „Szarotek” – rozpoczynam rozmowę z Markiem Ziętarą.
- Ja też. Pracuję 17 lat w tym zawodzie i jest to moja największa osobista porażka. Po zdobyciu mistrzostwa Polski z Sanokiem wielu trenerów pytało mnie, czy dobrze robię biorąc Podhale. Chciałem prowadzić ten klub. Podejmując się pracy postawiłem sobie za cel powrót zespołu do ekstraligi. Byłem pewien, że podołam wyzwaniu. Boleśnie przeżywam porażkę.

- Uważasz, że trzeci mecz był kluczowy w serii?
- Kluczowych momentów było wiele, ale zapewne ten mecz był jednym z przełomowych. Prowadziliśmy 4:1, świetnie graliśmy, dominowaliśmy fizycznie. Tymczasem dostaliśmy bramkę do szatni, która okazała się niezwykle ważna. Straciliśmy ją w sytuacji niegroźnej, bo nie było kontry. W przerwie uczulałem graczy, by ostatnią odsłonę zagrali bardzo uważnie w obronie. Zwróciłem też uwagę na kilka detali - jak koncentracja przy wznowieniach i grę bez kar. Sędzia w drugiej tercji nałożył sporo kar na Bytom i je wykorzystaliśmy. Często w meczach tak bywa, że sędzia później to rekompensuje. Jakbym wykrakał, bo zaraz po wznowieniu gry na ławkę kar powędrował Biela i dostaliśmy bramkę. Bryniczka za moment przegrał bulik w naszej tercji i zrobiło się 4:4. Wziąłem czas i próbowałem zawodników uspokoić, żeby przejęli kontrolę nad meczem. W takich sytuacjach, gdy mecz wymyka się spod kontroli nie działa się racjonalnie, bo u zawodników buzuje adrenalina. Tymczasem Bytom zwietrzył szansę, dostał wiatr w żagle i po indywidualnym błędzie zdobył gola. Wycofałem bramkarza, mieliśmy okazję, ale…

- Co po meczu powiedziałeś chłopakom? Nie byłeś na nich zły?
- Byłem zły wewnętrznie, ale nie mogłem tego okazywać. Czynnik psychiczny w takim momencie odgrywa niebagatelną rolę, tym bardziej, iż przed nami były dwa kolejne ważne mecze u siebie. Trzeba było chłopaków podbudować i zmotywować, że są w stanie odwrócić kartę. Powiedziałem im: „głowa do góry, bo w play off każdy mecz ma inną historię i wszystko może się zdarzyć”. Gdy się uniosłem do dziennikarzy, właśnie aspekt psychologiczny miałem na uwadze. Boleśnie przegraliśmy mecz w Bytomiu, ale określenia „katastrofa”, „tragedia” można było zamienić innymi, delikatniejszymi sformułowaniami. Chłopcy to czytają i jeszcze bardziej się pogrążają. Na sobotni mecz udało mi się odbudować drużynę. Może nie był to piękny mecz w naszym wykonaniu, ale wygrany. Wszystkim wydawało się, że rzucimy się na Bytom, a my zagraliśmy od obrony, świetnie w destrukcji. Byłem przekonanym, że po zwycięstwie drużyna pójdzie za ciosem i nie wypuści szansy awansu z rąk.

- Czy nie masz wrażenia, że przed ostatnim meczem do waszej szatni wdarł się bytomski szaman? Zawodnicy grali jakby byli półprzytomni, zahipnotyzowani. Bramka Krausa była jak zaczarowana, krążki trafiały w kij lub nogi bytomskich graczy…
- Niewątpliwie miał specyficzny przebieg. Naszym atutem miała być kontuzja Szydłowskiego, który w play off świetnie bronił. Nastawiliśmy się, by zmiennikowi strzelać z dystansu, oddawać strzały z każdej pozycji. Tymczasem ogarnęła nas strzelecka anemia. Bytomianie nastawili się na obronę, zawsze byli na linii strzału. Walczyli z ogromnym poświęceniem, rzucali się na krążek asekurując bramkę, starając się nie dopuszczać do strzałów. Krążki odbijały się od kijów, nóg. Mieliśmy kilka momentów, z których powinniśmy zdobyć gola. Gdybyśmy go zdobyli, to „złamalibyśmy” ten mecz. Bramka zmieniłaby oblicze spotkania. Nie udało się. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nasza najsilniejsza broń, gra w przewadze, zawiodła. Okazała się dla nas zabójcza. Dotychczas fantastycznie rozgrywaliśmy te fragmenty gry, zdobyliśmy mnóstwo goli, a tym razem straciliśmy dwie ważne bramki po indywidualnych błędach, po stracie krążka w strefie ataku.

- Bytomianie byli faktycznie tacy niesamowici?
- Nie. Byli do ogrania, o czym świadczy wyrównana konfrontacja. Mieliśmy swoją szansę w Bytomiu, ale jej nie wykorzystaliśmy. O sukcesie, jak już mówiłem, decydują detale. Teraz można gdybać, co byłoby, gdyby Neupauer podwyższył na 5:1, gdyby nie przegrane wznowienie, gapiostwo zawodników, którym zza pleców wyjeżdżał rywal. Nie mam nic sobie do zarzucenia jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne i taktyczne. Ja mogę podpowiedzieć, udzielić wskazówki zawodnikowi co ma robić na tafli, a jak to wykona, zależy już tylko od niego. Polonia przewyższała nas warunkami fizycznymi, ale to była inna drużyna niż ta, która występowała w sezonie zasadniczym. Wzmocniła się dobrymi zawodnikami, którzy odegrali znaczącą rolę w zespole. Byli jego siłą napędową. Regulamin dopuszcza wzmocnienia przed play off. Można wymienić nawet całą drużynę. Bytomianie z tego regulaminu skorzystali, ściągając graczy tylko na miesiąc. Ich pierwsza formacja w sezonie zasadniczym – Puzio, Kukulski, Kłaczyński – była w play off trzecią.

- Od dwóch lat nie możemy wygrać kluczowych meczów. Wielu za niepowadzenia obarcza presję.
- Presja towarzyszy nam na każdy kroku życia codziennego. Jej nie dać się ominąć. Z nią trzeba nauczyć się żyć. Na pewno jedni są mniej, a drudzy bardziej na nią odporni. Nie przyjmuję do wiadomości, że presja zdecydowała do przegranej. Przecież cześć zawodników występowała już w play off, ma rozegranych wiele spotkań w ekstralidze i na koncie mistrzostwo Polski. Było kilku graczy mniej doświadczonych, ale nie na tyle, by porażkę tłumaczyć presją.

- Ukręciłeś bicz na siebie. Ty byłeś za tym, by sezon kończył się fazą play off. W poprzednich latach sezon zasadniczy rozstrzygał o awansie.
- Nie tylko ja chciałem takiej formuły rozgrywek. Kilku trenerów opowiedziało się za nią. Natomiast byłem przeciwny grze obcokrajowców. W tej sprawie mocno naciskałem. Wielu mnie popierało, z wyjątkiem Bytomia, bo miał zakontraktowanych już trzech „stranieri”. Wynik głosowania był 7:1, ale Bytom tak przeforsował swój projekt.

- Nasz atak, który był lwem w sezonie zasadniczym, w najważniejszej fazie sezonu stracił zęby.
- Liga stała na słabym poziomie. Wygrane przychodziły z łatwością. W sezonie zasadniczym stoczyliśmy tylko dwa wyrównane mecze z Janowem. Być może łatwość pokonywania przeciwników zabiła naszą czujność. Ten aspekt mógł mieć wpływ na decydujące boje. Kiedy gra się dużo trudnych spotkań, to drużyna nabiera pewności co do swoich możliwości i umiejętności. W przeciwnym przypadku, gdy coś nie idzie, traci pewność. Do tego trzeba dołożyć miesięczną przerwę przed play off. Nie odbyły się mecze z Gdańskiem, a potyczek z Janowem nie można poważnie traktować. To był trening. W tym okresie dostałem kilku zawodników i nie miałem możliwości ich sprawdzić w różnych wariantach. W dodatku w drugim meczu z Legią wyleciał Adamovičs, ale… Nie chcę się tłumaczyć, szukać dziury w całym. Cokolwiek powiem, to i tak będzie moja wina. Przecież mogłem lepiej wszystkiego dopatrzyć, dobrać zawodników, zwrócić na coś więcej uwagi.

- Test prawdy nie wszyscy zdali? Defensywa nie była najmocniejszym ogniwem.
- Nie chciałbym oceniać formacji, w kontekście „ kto mnie rozczarował?”. Krytykując defensywę można powiedzieć odwrotnie, dlaczego napastnicy nie strzelili więcej goli, a mieli masę okazji. Niemniej od początku zwracałem uwagę i uczulałem wszystkich, że defensywa jest najsłabszym ogniwem. W wielu wywiadach o tym mówiłem. Dzisiaj mogę tylko żałować, że nie postawiłem na trzech obcokrajowców w defensywie. Inną decyzję podjąłem i za nią odpowiadam.

- Wierzysz w utworzenie ligi „open”?
- W polskiej rzeczywistości wszystko może się zdarzyć. Jest nieprzewidywalna. Na pewno byłaby to dobra sprawa. Na zachodzie gra ten, kto ma pieniądze. Takie są reguły i u nas też powinny obowiązywać.

- W przyszłym sezonie nadal będziesz prowadził Podhale?
- Za wcześnie na takie deklaracje.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

 

Komentarze







reklama