16.02.2013 | Czytano: 3032

Parasol się złożył

Dzisiaj i jutro hokeiści Podhala mieli rozegrać kolejne ligowe spotkania. Wybierali się na drugi koniec Polski, do Gdańska. Do wyjazdu nie doszło. Gdańszczanie nie chcieli grać. Pierwsza liga to niezły kabaret.

Gra się raz, dwa razy w miesiącu. Przerwa goni przerwę. Nawet, gdy kadra grała turniej w Tychach, pierwsza liga pauzowała. Dlaczego? Widocznie szef wyszkolenia PZHL liczył, iż rosyjscy trenerzy powołają kogoś z tej ligi. Widać, że nie obce są mu realia rodzimego hokeja. Tymczasem trener Marek Ziętara wścieka się, że nie może grać. – Trening nie zastąpi meczu. Już trzy tygodnie tylko trenujemy. – twierdzi. Sparingpartnera nie mógł znaleźć, bo sezon wkracza w decydująca fazę i wszystkie ligi grają. 

Szef wyszkolenia związku będzie się usprawiedliwiał, że kluby są biedne, że wymusiły na mim taki kalendarz rozgrywek. Taką bajeczkę serwują nam działacze już od 1990 roku (biorą na litość), kiedy rozgrywany był tylko jeden mecz finału play off. Podobnie jak to, że za dużo gramy. Szef jest jednak od tego, by dbać o poziom polskiego hokeja, a nie być niańką. W sezonie 2003/04 trzy polskie kluby – Podhale, Tychy i Unia – występowały w Interlidze z słoweńskimi, węgierskimi i chorwackimi zespołami. Interligę wygrało Podhale. Kluby biadoliły wtedy, że muszą grać w dwóch ligach, że meczące i kosztowne są podróże. Zrezygnowały. Słoweńcy, Austriacy, Chorwaci, Węgrzy i Znojmo z Czech grają w lidze EBEL. Przed tygodniem reprezentacje dwóch pierwszych krajów awansowały do igrzysk olimpijskich. Węgrzy z kolei regularnie nas biją, tak ja my ich kiedyś. Sportowo liga odniosła sukces. My od Albertville czekamy i zapewne długo jeszcze będziemy czekać na kolejny udział w igrzyskach olimpijskich.

Kolejny pasztet Szef przyrządził juniorom. Tłumaczy, że Ministerstwo wymusiło na nim zmianę roczników. Widocznie źle negocjował, bo poprzednicy twierdzą, że już wcześniej też był taki wymóg, ale … nieżyciowy i go nie wcielili w życie. Z tego powodu z ligi wycofało się Podhale, które nie mogło zmontować składu, bo juniorami gra w pierwszej lidze. W poprzednich latach w finałach Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży grało osiem zespołów, w tym - cztery. Liga juniorów młodszych liczyła zaledwie sześć klubów, starsza – siedem. To jest stan zaplecza polskiego hokeja! Ma być dobrze, skoro z fabryce hokeistów brakuje już surowca? Oznaką, że fabryka jest niewydolna są baraże juniorów młodszych. Podhale pojechało do Gdańska w 16 – osobowym składzie, bo więcej nie miało! Nawet nie chcę myśleć co się stanie, gdy „Szarotki” nie awansują do ekstraklasy.

Wszyscy oczekiwali zmian w PZHL. Kiedy się ich doczekali, mieli nadzieję, że polski hokej ruszy z kopyta, że zajdą w nim zmiany, które pozwolą odbić się od dna. Niestety, w środowisku hokejowym coraz częściej słyszy się głosy niezadowolenia. Parasol ochronny nad Piotrem Hałasikiem i jego kompanami właśnie się złożył. Z hukiem. Może też za szybko nad nim został rozciągnięty? Zmęczeni Ingielewiczem, jego filozofią, z radością dostrzegliśmy, że nowy prezes widzi więcej. Zaskoczył wszystkich zatrudnieniem dla kadry fachowców z najwyższej półki, ale przy okazji zapominał, iż z pustego nawet Salomon nie naleje.

Niedługo nie będzie miał kto występować w koszulce z orzełkiem na piersi. Siłą drużyny narodowej od dawna są zawodnicy, którzy niebawem przejdą na emeryturę. Związek zaraz złoży protest. „Przecież „dwudziestka” awansowała”. Ale to nie zmienia faktu, że jest nas mało. Tym bardziej, iż ci co awansowali nie dostają w ekstraklasie szans do podnoszenia umiejętności. Kto nie gra, ten cofa się. Chyba, że władze myślą o naturalizacji. Tylko kogo? Słowaków się nie udało. Kanadyjczyków? Nie wierzę, żeby zdołali wypełnić wymóg IIHF gry w polskiej lidze. Jednego sezonu nie mogą dograć w „Gieksie”, bo albo tęsknią za kotkiem pozostawionym zza Oceanem, albo za mamusią. Szybko pąkują manele i wyjeżdżają. Nieraz pod osłoną nocy, jak z Podhala. Najświeższym przykładem jest Kelly Czuy. Dwa razy zrobił w „bambuko” działaczy. Wcześniej pod osłoną nocy wyjechał David Lemanowicz. Tylko jednemu się podobało, ale z kolei reprezentował „emerycki” poziom. Były NHL-owiec, Jason Lafreniere zasmakował u nas w zasobach „pałacu” na Niwie.

Uczestnicy igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata, wielokrotni mistrzowie kraju, zawodnicy grający w zagranicznych klubach, pracujący w nich jako trenerzy, który widzieli jak tam wygląda organizacja hokeja, mający bogatsze CV sportowe i szkoleniowe niż aktualny szef szkolenia (może mi ktoś przypomnieć jego osiągnięcia?) – biją na alarm. Twierdzą, że w naszym kraju musi ruszyć produkcja hokeistów, jeśli myśli się perspektywicznie o tej dyscyplinie, by nie zniknęła z mapy. Zawracają uwagę, że ściąganie przeciętnych obcokrajowców tylko zabija polski hokej, powoduje likwidację klubów. Tymczasem obcokrajowcy zgarniają kasę i wyjeżdżają. U nas w tym czasie zawiesza łyżwy na kołku kilkunastu młodych hokeistów. Że jest nas mało, to świadczą składy w juniorach (dwa ataki to codzienność) czy nawet w pierwszej lidze. W pierwszej kluby muszą zawierać porozumienia z zespołami ekstraklasy, by skompletować skład. Byli zawodnicy twierdzą, że działacze klubowi wpatrzeni są w czubek własnego nosa, a zapominają o polskim hokeju. Podają przykład Torunia, który w drugiej połowie ubiegłego sezonu zatrudnił Milana Baranyka. On zrobił różnicę, on wygrał z Podhalem. Tylko nikt nie zadał sobie pytania: co dalej? Dzisiaj nie ma Torunia w ekstraklasie, a Podhale gra w pierwszej juniorami. Teraz zespoły z pierwszej ligi, które słabo się prezentowały w sezonie zasadniczym, za pięć dwunasta przed zamknięciem okienka transferowego, zgłaszają obcokrajowców. Za 6- 9 tysięcy mogą odnieść sukces, ale mogą zabić 2-3 kluby. Tym samym zmniejszyć już tak ubogi stan posiadania polskiego hokeja i proponują jedną ligę.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama