14.03.2012 | Czytano: 1154

Było San Francisco, zostało ściernisko

Nie ma już nic – te słowa piosenki jak ulał pasują do sytuacji w nowotarskim hokeju. Torunianie zamknęli wieko trumny i wbili góralom czwarty gwóźdź do trumny. Podhalu za osiem miesięcy stuknie 80 lat. Opiekunowie wspaniały urodzinowy prezent przygotowali jubilatowi.

Pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu - modyfikując słowa piosenki Golec uOrkiestra – było tutaj San Francisco (mistrzostwo Polski), a zostało ściernisko i kretowisko (spadek z ligi i niejasna przyszłość). To efekt sprzedawania zawodników na potęgę, by ratować krzesła, nie klub. Tych, których się pozbyto, dzisiaj wznosiło puchar za mistrzostwo kraju, ale dla Sanoka. Miły gest z ich strony, że na uroczystość dekoracji założyli, podobnie jak w 2010 roku, góralskie kapelusze. Brawo chłopcy, że utożsamiacie się z klubem, który was wychował, że w waszym sercu jest Podhale. O aktualnych sternikach tego powiedzieć nie można.

Chyba zapomnieli, w jakim celu podjęli się prowadzenia klubu. Przypomnijmy im: Zarząd rozlicza się za wyniki sportowe, bo to należy do podstawowej działalności stowarzyszenia. Tymczasem wynik jest najgorszy w 80- letniej historii klubu. Podhale po raz pierwszy od momentu wprowadzenia rozgrywek ligowych ( sezon 1955/56) znalazło się za burtą najwyższej klasy rozgrywkowej. 19 – krotny mistrz na samym dnie. Trzeba być geniuszem, by tak załatwić najbardziej zasłużony klub w historii polskiego hokeja.

Ci, którzy ostatnim rzutem na taśmę liczyli na cud, zapomnieli, iż on nie często się zdarza. Nie zauważyli, że każdy dzień topił się w kałuży bezbarwnych łez, wyrywał wiarę z rąk hokeistów i kibiców. Że radości było tyle, co kot napłakał, a smutku, co niemiara. Przez cały sezon zasadniczy przygotowano się do pochówku, zbijano trumnę i nawet palcem nikt nie kiwnął, by ratować okaleczonego 80-latka. Ci, którzy chcieli się go pozbyć, dzisiaj triumfują. Marna to jednak satysfakcja, bo lud dymi. Ci, którzy go budowali, którzy zostawili serce w tym klubie, a były czasy nie mniej trudne niż obecnie, przewracają się w grobie. Jedyna sensowna rozrywka w mieście została utopiona w niekompetencji i arogancji zarządzających nim. Ani za grosz nie było w ich działaniach profesjonalizmu. Chałupnictwo, to też za dużo powiedziane. Wydawało im się, że po 3-4 latach kręcenia się przy młodzieży, zjedli wszystkie rozumy. Wydawało im się, że są nieomylni i nikogo nie słuchali, nawet tych, którzy z dobrego serca chcieli im pomóc. Nie potrafili też wyciągnąć wniosków z ubiegłorocznych potknięć. Wydawało im się, że złapali byka za rogi i będą go tarmosić, a tymczasem nabili się na rogi.

Zabrakło łutu szczęścia – będą tłumaczyć klęskę „Szarotek”. Że w wielu spotkaniach decydowała jedna bramka i takie tam bzdury. Tylko, czy aż jedna bramka? Tych jednych, dwóch bramek było sporo w sezonie, ale też porażek w rekordowych rozmiarach. Nie można chłopakom odmówić ambicji, walki do końca, ale zabrakło umiejętności. Nawet, nie ukrywajmy, na tle słabiutkiego Torunia byli bladym tłem, popełniającym katastrofalne błędy.

Ciągłe porażki zrobiły potężną wyrwę w psychice zawodników. Nie dało się jej odbudować w decydujących meczach. Bo nie można było. To za daleko zabrnęło – twierdzą znawcy psychologii. „Jesteśmy słabsi” – to tkwiło w podświadomości.

Dla zespołu zbudowanego przez Jacka Szopińskiego ekstraklasa miała zbyt wysoki próg, by go pokonać. Bez przerwy się o niego potykał. Sforsował go najmniej razy w lidze. Tego nie widzieli sternicy? Tłumaczenie się, że nie będą ryzykować, by nie wpaść w długi, nie zawsze się opłaca. W biznesie dobrym jest ten, kto ryzykuje. Tym bardziej, gdy dziecko umiera. Do czego doprowadza brak odwagi, dostaliśmy dowód 14 marca 2012 roku. Warto ten dzień zapamiętać, podobnie jak skład zarządu. To najczarniejszy dzień w historii „Szarotek”. A podobno jest to kwiat pod ochroną.

- Najtrudniejszy ostatni krok. Podhale nie ma nic do stracenia. Dopóki krążek w grze, wszystko zdarzyć się może - wierzył były hokeista Podhala, Jacek Kubowicz. Wielu było takich, którzy wierzyli, mimo iż nic nie wskazywało na to, by losy rywalizacji mogły się odwrócić.

Mecz ostatniej szansy rozpoczął się dla nowotarżan wyśmienicie. Po 11 minutach prowadzili 2:0. Neupauer wykorzystał liczebną przewagę, a Jastrzębski potężnym strzałem spod bandy, zaraz po opuszczeniu ławki kar, zaskoczył Plaskiewicza. Wcześniej świetną kontrę w osłabieniu wyprowadził duet Ziętara – Różański, ale ten ostatni nie zdołał pokonać bramkarza gospodarzy. Torunianie rzucili się do odrabiania strat. W 18 minucie zamknęli górali w ich tercji, zrobili taki kocioł, że pogubili się obrońcy i Wróbel zdobył kontaktowego gola. Gospodarze poszli za ciosem i bez przerwy dzwoniono na alarm pod bramką Rajskiego. 12 sekund przed końcem odsłony Jankowski doprowadził do wyrównania.

Bramka „do szatni” zdeprymowała gości, którzy 37 sekund po rozpoczęciu drugiej części stracili kolejnego gola. Autorem tego i czwartego był Baranyk. Gdy w końcówce odsłony Szumal zdobył kontaktowego gola, wydawało się, że Podhale jeszcze powalczy w trzeciej tercji. „Próbowało” grać, ale torunianie mieli Baranyka (niechcianego przez włodarzy Podhala), który „dobił” swój były klub, z którym zdobywał dwa mistrzowskie tytuły.

- Takie jest życie – mówi smutny trener Jacek Szopiński. – Był to trudny sezon. Każdy z chłopaków zagrał na miarę umiejętności i charakteru. Potencjał był za slaby. Liczyłem, że nawet z tą drużyną uda się ograć ligę. Stało się inaczej. Inaczej wyglądałaby gra, gdyby był Czuy. Trzech klasowych graczy, a bylibyśmy w innym miejscu i położeniu. Miałem najmłodszą drużynę. Są w niej zawodnicy, którzy już grali w mistrzowskim Podhalu, ale nie byli wtedy pierwszoplanowymi postaciami. Byli uzupełnieniem. Nie na nich spoczywał ciężar gry. Teraz odpowiedzialności nie udźwignęli, bo nigdy o taką stawkę nie grali. Co dalej? Nie wiem. Nie było już perspektyw przed rozpoczęciem batalii o utrzymanie. Zostaliśmy z chłopakami sami na placu boju. Zostawiali serce na lodzie, ale to było za mało.

Nie ma już nic. Dzień po dniu ginie w cieniu nocy. Nie ma już prawdy i kłamstw. Postała pustka, krzywda i zdrada, tęsknota za przeszłością.

„ To już jest koniec nie ma już nic, jesteśmy wolni możemy iść, jesteśmy wolni, bo nie ma już nic. Nie ma już nic, nic, nic, nic” – jak w tym przeboju.

Nesta Karawela Toruń – MMKS Podhale Nowy Targ 7:3 (2:2, 2:1, 7:0)
0:1 Neupauer (w. Bryniczka) 4:55 w przewadze,
0:2 Jastrzębski 10:29,
1:2 Wróbel (Jankowski) 17:07,
2:2 Jankowski (Ziółkowski) 19:48,
3:2 Baranyk (Bluks) 20:37,
4:2 Baranyk (Bluks) 38:19,
4:3 Szumal 38:45,
5:3 Baranyk (Jankowski) 52:33,
6:3 Marmurowicz (Dzięgiel) 54:27,
7:3 Koseda (Wróbel, Żiółkowski) 59:30.

Sędziowali: Wolas i Cudek (Oświęcim) oraz Kubiszewski (Katowice).
Kary: 4- 6 min.
Widzów 1500.
Stan rywalizacji do czterech zwycięstw: 4:1.

Nesta: Plaskiewicz – Bluks, Gaisins, Bomastek, K. Kalinowski, Baranyk – Smeja, Koseda, Wróbel, Ziółkowski, Jankowski – Porębski, Lidtke, Dziegiel, Kuchnicki, Marmurowicz – Winiarski, Chrzanowski, Minge. Trener Jaroslav Lechocky.
MMKS Podhale: Rajski – Dutka, K. Kapica, Różański, Jastrzębski, Ziętara – Łabuz, W. Bryniczka, Kmiecik, Naupauer, Michalski –R. Mrugała, Landowski Bomba, Wielkiewicz, Szumal. Trener Jacek Szopiński.

Stefan Leśniowski

Komentarze









reklama