27.04.2011 | Czytano: 5535

Odszedł hokeista dżentelmen

27 kwietnia 2011 roku zmarła legenda nowotarskiego hokeja, Kazimierz Bryniarski. Hokejowy idol Nowego Targu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Pierwszy nowotarski olimpijczyk. Hokeista - dżentelmen, którego postawa na boisku i wysokie umiejętności wzbudzały powszechne uznanie.

Urodził się 11.10. 1934 w Nowy Targu. Dla przyjaciół „Ciasteczko”. Grał w Podhalu do 1967 r. Mistrz Polski z 1966 r. Olimpijczyk z 1956 r., 5- krotny uczestnik mistrzostw świata ( 1955, 57 - 59, 61). W reprezentacji Polski rozegrał 44 spotkania i zdobył w nich 8 goli. W lidze zaliczył 12 sezonów. Jest autorem pierwszej bramki dla Podhala w rozgrywkach ligowych. Było to 20 listopada 1955 roku w Warszawie. Podhale przegrało 1:11, a honorowe trafienie zadał przy stanie 1:10.

Po zakończeniu kariery sportowej został trenerem. W latach 1968 - 70 szkolił Podhale doprowadzając w 1969 r. do mistrzowskiego tytułu. Ponadto trenował KTH (1972 - 74, 75-78), Stal Sanok i oldbojów KTH. Niezwykły talent obdarzony cudowną techniką i zmysłem kombinacyjnym, prawdziwy reżyser, taktyk i strateg zespołu. Nie znał słowa "niedyspozycja", określenia "zła forma". Przez trzy lata grał z wybitym obojczykiem. "Wyskakiwał" mu w trakcie meczu, nastawiał go i dalej kontynuował grę. Z początku miał kłopoty ze względu na swój indywidualny sposób gry, lecz z czasem trenerzy i koledzy z drużyny, widząc jego niezwykłą skuteczność nie próbowali zmienić sytuacji. Jego dynamiczne rajdy przez całe lodowisko były postrachem obrońców. Potrafił strzelać niemal z każdej pozycji i to z dużą precyzją imponując również intuicją w sytuacjach podbramkowych. Zawsze prezentował czystą, ale twardą walkę. Był wręcz przeciwnikiem gry brutalnej. Nigdy nie tracił zimnej krwi. Kiedy zadano mu pytanie, czy nigdy nie miał ochoty wdać się na lodowisku w bijatykę, odparł ze stoickim spokojem. - Bójki w ogóle mnie nie pociągały, swoje siły wolałem poświęcić grze. Bokserskich przeciwników nienawidzę, chociaż zdaję sobie sprawę, że bez nich hokej nie byłby dla kibiców tak atrakcyjny.

Jerzy Mruk ( z lewej) i Kazimierz Bryniarski

Koledzy i rywale darzyli go przyjaźnią i szacunkiem. - Był to bardzo dystyngowany pan zarówno w życiu prywatnym, jak i na boisku. Zawsze poważny, skupiony, świetnie ustawiał się pod bramką. Lubił jednak grać "pod publiczkę". Zawsze gdy zdobył gola, robił rundę honorową wokół lodowiska z ręką uniesioną do góry. Na boisku mówił mało, kolegom dawał tylko krótkie, lakoniczne polecenia. W dramatyczniejszych sytuacjach, kiedy wszyscy traciliśmy głowy, Kazek zachowywał lodowaty spokój. Był mistrzem w każdym calu - tak wspominają go koledzy.
Ostatni raz spotkaliśmy się, podczas meczu olimpijczyków w grudniu 2007 roku, wcześniej podczas obchodów 40 – lecia wywalczenia pierwszego tytułu mistrza Polski przez Podhale. Tryskał humorem, opowiadając historię hokejowego żywota, która znajduje się w książce „75 lat Szarotek”.

- Hokej od 5 roku życia był dla mnie kawałkiem życia – tak mówił w ostatnim wywiadzie. - Mimo, iż jestem na emeryturze, to jestem z nim za pan brat na co dzień. Jestem sędzią funkcyjnym podczas spotkań hokejowych w Krynicy. Tam znalazłem się po tym jak mnie "wylali" z Podhala ( śmiech). Po zakończeniu kariery zająłem się trenerką. Trzy lata po pierwszym największym sukcesie "Szarotek", zdobyłem drugi mistrzowski tytuł dla Nowego Targu, tym razem już jako trener. Po przejęciu szkoleniowego steru w KTH, wprowadziłem ten zespół do pierwszej ligi. W tym zawodzie pracowałem kilka ładnych lat. Na trzy lata przeniosłem się do Sanoka, gdzie szkoliłem tamtejszy zespół ligowy. Po powrocie stamtąd zostałem kierownikiem klubu KTH, bo zdrowie już nie dopisywało.

Od lewej: Franciszek Klocek, Walenty Ziętara i Czesław Borowicz i Jan Bizub  wsłuchują  się w uwagi trenera Kazimierza Bryniarskiego

Grę w hokeja rozpoczynał wraz z Mieczysławem Chmurą, Stanisławem Różańskim, Janem Thomasem, i Franciszkiem Mikołajskim. Z tym pierwszym był pierwszym nowotarskim olimpijczykiem w Cortina d` Ampezzo (1956). - To są niezatarte wspomnienia. W końcu graliśmy za darmo więc każdy taki sukces, wyjazd zagraniczny robił wrażenie, szczególnie w tamtych czasach. W Cortinie w Caffe Sport przy głównej ulicy spotkaliśmy z Szymkiem Janiczko sławną aktorkę Sofię Loren. Postawiła nam po lampce wina. Do dzisiaj jestem koneserem tego trunku.
Pięciokrotnie brał udział w mistrzostwach świata. - Nie zapomnę mistrzostw świata w Krefeld. Urzekło mnie miasteczko i stadion cały w drewnie. Czułem się jak u siebie w górach. Sporo było wojaży po Europie i każdy zakątek miał swój urok. Nie każdemu to było dane. Kosztowało mnie to sporo ciężkiej pracy na lodzie, dużo wyrzeczeń. Ale warto było choćby dla tych wspomnieć i takich spotkań jak dzisiaj po latach.

- W hokeja zaczynałem grać jak każdy chłopak w tym mieście na...ulicy. Tak zaczynał też brat Józek. Występowaliśmy w rozgrywkach zrzeszeniowych pod nazwą Spójnia czy Sparta Nowy Targ. Pięliśmy się pomalutku w górę, aż znaleźliśmy się w pierwszej lidze. Coraz lepiej nam szło i marzyliśmy o przełamaniu hegemonii warszawskiej Legii i katowickiego Górnika. Po wicemistrzowskich tytułach apetyt wzmógł się. Marzono w stolicy Podhala o mistrzostwie Polski. Czy można się dziwić fanom, że po jego zdobyciu w 1966 rok byliśmy bohaterami. Co prawda nie postawiono nam w rynku pomnika, ale...krzyże. Było ich tyle ilu zawodników zdobywało ten pierwszy historyczny tytuł. Śmialiśmy się, że nas uśmiercili. Starsi zawodnicy za mistrzostwo Polski dostali aparaty fotograficzne lub radio. Mnie przypadł ten drugi prezent. Były to bardzo romantyczne czasy. Tłumy ludzi walili na stadion, który godzinę przed meczem pękał w szwach. Chyba nie było w Nowym Targu człowieka, który nie interesował się hokejem. W takiej atmosferze chciało się grać, ale też była wielka odpowiedzialność. Jeśli coś się nie udało trzeba było bocznymi ulicami chodzić, bo kibice zaraz nas dopadali, wypytywali o przyczyny porażki, naśmiewali się. To jednak mobilizowało, bo czuło się wieźć z widzami. Nie pamiętam, żebym kiedyś grał przy pustych trybunach.

 

Od lewej: Mieczysław Jaskierski, Andrzej Słowakiewicz, Czesław Ruchała, Kazimierz Bryniarski, Michał Garbacz, Kazimierz Zgierski, Józef Batkiewicz


"Ciasteczko" słynął nie tylko z pięknych goli, ładnych akcji, ale także z tego, że bardzo często podczas meczu wyskakiwał mu...obojczyk. Z tym faktem związane były różne opowieści. Jako młody chłopak pamiętam, iż kibice wtedy mówili, że Kaziu wchodził do szatni, uderzał obojczykiem o ścianę, a ten wskakiwał mu na swoje miejsce i ponownie był gotowy do gry. - Słyszałem jeszcze wiele podobnych opowieści, ale żadna nie jest prawdziwa. Może dlatego, że to co się ze mną działo było niesamowite i niektórym wydawało się nieprawdziwe. Niektórzy nie wierzą, że sam wracał na swoje miejsce. To był ewenement. Po prosu, gdy się odprężyłem, gdy mięsnie nie były napięte, po lekkim dotknięciu obojczyk był na swoim miejscu. Trwało to parę minut i zaraz wracałem na lód.

Część Jego pamięci!
*
Pogrzeb odbędzie się w piątek o godzinie 14 w Krynicy Dolnej.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama