05.06.2010 | Czytano: 2620

Jak narkotyk

Po ośmiu latach występów na francuskich lodowiskach wrócił w rodzinne strony. Sternicy MMKS Podhale Nowy Targ, powierzając mu funkcję asystenta, liczą na jego bogate doświadczenie. O kim mowa? O Tadeuszu Puławskim.

- Przez francuski okres nie byłem oderwany od realiów polskiego hokeja – tłumaczy. – Śledziłem go za pośrednictwem Internetu, głównie poczynania „Szarotek”. Miło było, gdy czytało się o sukcesach, gdy młodzi zawodnicy dostawali powołania do drużyn narodowych. Tym bardziej, że wielu znałem z ich najmłodszych lat.

W 2002 roku wybrał się nad Sekwanę. Przez dwa lata grał w HC Albatros Brest, w najwyższej francuskiej lidze. Kolejne lata spędził w Sport de Glase Annecy. – W Breście zabrakło pieniążków i znalazłem drugoligowy klub, z którym po roku awansowałem do pierwszej ligi. Jak w życiu każdy ma „ciężkie chwile”, ale ogólnie kolejną życiową przygodę będę miło wspominał.

Niektórzy sportowcy mają problemy z adaptacją na obczyźnie, z powodów językowych. – Mnie ta bariera nie dotyczyła – przekonuje. – Zaraz po przyjeździe zabrałem się za naukę języka francuskiego, ale szybko książki rzuciłem w kąt. W zespole było tylko pięciu Francuzów, a więc tylu ilu Rosjan, stąd językiem obowiązującym w szatni był angielski i...rosyjski. Dopiero w kolejnym roku poważnie podszedłem do nauki francuskiego, bo w końcu wypadało się nauczyć języka kraju, w którym pracowałem. Muszę przyznać, że szybko go przyswoiłem.

/uploads/galleries/l/064970b4ad0efd23de8157afb58c45f0.jpg

W Breście grał z Krzysztofem Niedziółką, z którym rozpoczynał hokejową przygodę w Podhalu. Jednak nie w ataku jak wtedy, gdy w 1988 roku wchodził do seniorskiej drużyny „Szarotek”. Dużo wcześniej został przemianowany na defensora. – Zaczęliśmy i skończyliśmy w Breście – śmieje się Puławski. - W juniorach mieliśmy świetną paczkę, która dominowała w kraju.

Kibice zapamiętali go jako sympatycznego, walecznego zawodnika, imponującego szybkością i znakomitą sprawnością. Był ofensywnym obrońcą. W seniorach wywalczył pięć tytułów mistrz kraju. – Najłatwiej przyszły te pierwsze. Ostatni już z większym trudem, bo rywale nas rozszyfrowali. Wiedzieli co gramy. Były to czasy Ewalda Grabowskiego - wspomina. – Łatwość z jaką sięgaliśmy po najwyższe trofea w lidze była poparta katorżniczą pracą, której nie da się zapomnieć. Każdy latem może ćwiczyć szybkość, siłę, ale to co na lodzie się zaprezentuje jest najważniejsze. „Grabek” potrafił utrafić z formą, ustawić taktykę i przygotować nas psychicznie do zwyciężania. Dużo można było się od niego nauczyć. Po pierwszym sezonie wydawało mi się, że nie będzie mnie stać na takie wyrzeczenia w kolejnym roku. Tytuł był jednak jak narkotyk. Smakował wybornie i zaciskając zęby spróbowałem jeszcze raz, potem jeszcze raz..., chociaż straszliwie psioczyło się na trenera. Przekonał nas, że ciężką pracą można dojść do sukcesów, które dają satysfakcję zawodnikowi i radość społeczności naszego regionu. W Breście trafiłem na trenera rosyjskiego i być może przyzwyczajony do rosyjskich metod, łatwiej mi było o aklimatyzację w drużynie. W późniejszym okresie wpadłem pod skrzydła francuskich szkoleniowców.


Na zdjęciu od lewej: Jarosław Różański, Tadeusz Puławski, Piotr Gil i Janusz Misterka

 

Co go uderzyło w francuskim hokeju? Co może przelać na nasz podhalański grunt? – Gra tam się szybszym krążkiem, szybciej obrońcą jest atakowany, nie ma czasu na przewożenie „gumy”, bo taka zabawa kończyła się stratą i...kocem na ławce. Ćwiczeń i systemów jest wiele i nigdy nie da się ich do końca zgłębić. Najbardziej przypadła mi do gustu mentalność zawodników ich podejście do tego co wykonują. Mimo, iż wielu grało i trenowało za darmo, po pracy, to na treningu dawali z siebie wszystko. Wykonywali ćwiczenia z uśmiechem na ustach. Wyglądało to jakby przychodzili na imprezę towarzyską weseli i gotowi do wysiłku. U nas idą jak na skazanie.

Francja dla Puławskiego nie była jedyną przystanią poza granicami kraju. Była hiszpańska Vitoria Gasteiz i...Niemcy. W 1989 roku nie wrócił z tournee reprezentacji młodzieżowej po Szwajcarii. Wylądował w Niemczech, chciał się zahaczyć w Ratingen, ale...

/uploads/galleries/l/94d7e2066d5216c4c17583e9b28dd9aa.jpg

Po siedmiu miesiącach przemyśleń wróciłem do kraju – wspomina. – Takie wtedy były czasy. Nie dostałem zgody na występy, musiałbym odpokutować 18 – miesięczną karencję. Nie chciałem tak długo czekać.

Puławski zaliczył cztery turnieje o mistrzostwo świata. – Dumny byłem, że mogłem reprezentować nasz kraj, występować w biało – czerwonej koszulce z orłem na piersi – przyznaje. - Teraz można się tym chwalić, chociaż nie byłem wybijającym się graczem. „Grałeś w reprezentacji?” – to pierwsze pytanie jakie stawiają ci w zagranicznych klubach. Jeśli powiesz, że grałeś na mistrzostwach świata, to inaczej cię postrzegają.

- Czy warto było zająć się hokejem? – zastanawia się. – Oczywiście. Gdybym jeszcze raz miał wybierać, to postawiłbym na hokej. Zresztą nic innego na naszym terenie nie ma.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama