08.12.2022 | Czytano: 9797

Hokejowe rody Podhala. Rekord z brodą (+zdjęcia)

Rzadko się zdarza, żeby w rodzinie w jednym czasie czterech braci uprawiało hokej. A tak było w rodzinie Mrugałów.



 
Najstarszym był Franciszek (rocznik 1937), który występował w nowotarskiej Wiśle i w Podhalu (dwa sezony -56/57, 58/59). Tak, tak, Wisła  kiedyś istniała i była bardzo mocna w ówczesnej drugiej lidze (odpowiednik dzisiejszej pierwszej). Franciszek, który był również piłkarzem,  już nie żyje. Byli jeszcze Andrzej, który grał w juniorach Podhala i w drużynie rezerw występującej na drugim szczeblu rozgrywkowym. Ekstraklasowego chleba zakosztowali – Kazimierz (bramkarz – rocznik 1951) i Jan (napastnik). Kazimierz strzegł bramki Stali Sanok. Ten drugi bardziej znany jest  jako „Tomek”. – Ojciec miał tak na imię i tak to do mnie przylgnęło – wyjawia. On w rodzinie jest najbardziej utytułowany, bo ma na swym koncie osiem mistrzowskich tytułów, udział w mistrzostwach świata (1972), 12 występów w reprezentacji kraju, w której zdobył cztery gole oraz szczyci się swoistym rekordem w historii polskiego hokeja. To rekord, który przetrwał już 45 lat i wydaje się, że jeszcze długo nie zostanie pobity. Cóż takiego dokonał „Tomek”? W ligowym meczu ze Stalą zdobył dwanaście goli. Również drugie jego osiągnięcie  w historii polskiej ekstraklasy – dziewięć goli z Zagłębiem – należy do niego i również  nie zostało pobite.
 
Nowotarżanie, w sezonie 1976/77, cztery kolejki przed końcem ligowych zmagań mieli mistrzowski  tytuł w kieszeni, więc  postanowili dorzucić kolejne trofeum - Puchar Przeglądu Sportowego dla najlepszego strzelca. To sprawiło, że w ostatnich meczach cała drużyna grała na jednego zawodnika - Jana Mrugałę. Sezon zakończył z imponującym dorobkiem 64 strzelonych goli.
 
- Byliśmy na tyle  mocną drużyną, że mogliśmy sobie pozwolić, by odebrać Ślązakom tytuł najlepszego snajpera sezonu.  Ponieważ byłem najwyżej w klasyfikacji strzelców, koledzy ustalili, że to ja mam zdobyć koronę. Na pewno nie doszłoby do tego, gdyby nie pomoc kolegów. Taktyka była więc  prosta - każdy krążek wędrował do mnie, a mnie pozostało tylko trafić do siatki. Akcja, jeśli tak to można nazwać, rozpoczęła się od spotkania z Zagłębiem. Ówczesny trener sosnowiczan Mieczysław Chmura wiedział doskonale o naszych planach, ale nie był w stanie zapobiec utracie dziewięciu goli przez jego podopiecznych – opowiada bohater artykułu. 
 
- Ubraliśmy mu żółty kask, by był lepiej widoczny, łatwiej było mu dostarczać krążki. Wypracowywaliśmy mu sytuacje, a on je finalizował.  Plan był taki -  tylko on trafia do sanockiej bramki, ale… Jeden młodzian się wyłamał. Zbyszek Tomaszkiewicz zdobył dwa gole, chciał zaistnieć. Nie miał prawa tego robić i otrzymał w szatni burę – śmieje się Józef Batkiewicz, olimpijczyk, wielokrotny reprezentant kraju. 
 
Można rzec, że hokeiści Podhala w tym czasie w kulki lecieli z resztą drużyn. – Oj tak ławo to  nie było. W lidze było kilka mocnych drużyn, które od kilku lat próbowały odebrać nam mistrzowską koronę. GKS Katowice, ŁKS, Baildon –mecze z nimi były zacięte, bo grając z nami  miały podwójną motywację. Mieliśmy jednak szeroki skład. Nie tylko trzon  zespoły wpisywał się na listę strzelców, ale co roku zespół zasilało 3-4 młodych graczy, którzy nie ustępowali starszyźnie. Byli umiejętnie wkomponowywani do zespołu. Nikt wtedy nie majstrował  przy drużynie, nie zmieniał jej w 50 - procentach i to przynosiło efekt w postaci kolejnych mistrzowskich tytułów. Młodzi byli wtedy  dobrze szkoleni. Teraz tego nie ma – mówi z żalem „Tomek”, który jak twierdzi odwiedza nowotarskie lodowisko. – Spotkać się z kolegami, których coraz mniej zostało. Jak jednak patrzę co się wyprawia na tafli, to…Nie można tego oglądać – twierdzi Jan Mrugała.  – Aż łezka się w oku pojawia – dodaje.


 
Andrzej Iskrzycki ( z lewej) i Jan Mrugała

Przy  taktyce zastosowanej w meczach z Zagłębiem i Sanokiem, nie pilnowano dość dokładnie własnej bramki, ale ... cel osiągnięto.  Jan Mrugała przez cały sezon plasował się w czołówce najlepszych snajperów, będąc tuż za plecami zawodników Baildonu - Tadeusza Obłója i  Andrzeja Zabawy, którzy zmieniali się na prowadzeniu. Ale wypracowana razem z kolegami z zespołu skuteczność w ostatnich dwóch seriach spotkań, pozwoliła mu zdecydowanie wyprzedzić Andrzeja Zabawę, który zanotował trzeci rekordowy rezultat skuteczności w jednym meczu, zdobywając osiem goli.  Dwójka hokeistów z Baildonu  była zrozpaczona,  czego dawała wyraz w wypowiedziach dla mediów.  Góral rzutem na taśmę odebrał im koronę strzelców.
 
Z lewej Leszek Kokoszka w towarzystwie Jana Mrugały


„Tomek” był niezwykle szybki, waleczny i strzelający bez pudła. Prawdziwy postrach bramkarzy, nawet najlepszych. Najczęściej w wypowiedziach graczy powtarzały się takie sformułowania: „jemu nie można odebrać krążka bez twardej walki”, albo „ nie można go doścignąć, gdy pędzi po skrzydle i nagle skręca w kierunku bramki”. Dziennikarze piszący o hokeju ochrzcili  go „Sputnikiem”.
 
W 1972 roku, po igrzyskach olimpijskich w Sapporo, zagrał w mistrzostwach świata w Bukareszcie. Polacy walczyli o wejście do grupy A (dzisiaj nazywaną Elitą). W bardzo ważnym meczu z USA zdobył bramkę, a biało –czerwoni wygrali 6:5. 
 
- Pamiętam  dobrze ten czempionat globu – mówi Jan  Mrugała. -  Nie z racji zdobytej bramki z Amerykanami, ale dlatego, że w meczu z Jugosławią doszło do makabrycznego zdarzenia. W starciu z przeciwnikiem oko stracił Feliks Góralczyk.  Mało tego wcześniej na treningu Stefan Chowaniec zderzył się w Wieśkiem Tokarzem i „Wojtkowi” ( tak zawracano się do Chowańca – przyp. aut)  pękła kość policzkowa. Trener Anatolij Jegorow potwornie się wkurzył, bo mógł nam uciec awans do grupy  A.
 
- Felek  przeciągnął zmianę – dodaje Józef Batkiewicz. – Stracił krążek we własnej tercji i chciał ratować sytuację. Rzucił się i łyżwa przeciwnika trafiła go w głowę. Wtedy były metalowe łyżwy, bez zabezpieczeń. Żelastwo weszło mu pod kask, Felek ruszył nogą i łyżwa wpadła w oko. Lekarz tamponem zatamował krew, ale  wiedzieliśmy już, że jest po oku, bo galaretka wylała się z niego.


 
Jak nasz rekordzista trafił do hokeja? – Jak każdy chłopak w naszym mieście. Graliśmy najpierw na ulicy. Toczyliśmy mecze między sobą, a jak zamarznął Dunajec to na nim spędzaliśmy i  całą niedzielę spędzaliśmy uganiając się za krążkiem. Wygraliśmy turniej „Dzikich Drużyn”, który organizował Jan Łaś.  No i zostałem zawodnikiem Wisły. W 1966 roku przeszedłem do Podhala. W nim grałem w ataku w różnych ustawieniach, w  zależności od taktyki - z Mietkiem Jaskierskim, Józiem Batkiewiczem, Leszkiem Kokoszką… W latach 1967 -69 odbywałem służbę wojskową w warszawskiej Legii, a po zakończeniu kariery w Podhalu wyjechałem  na dwa lata grać do Austrii – EK Zell am See. Potem przez pewien czas byłem w USA, a po powrocie  pracowałem NZPS  na wtryskarce spodów do butów. Obecnie jestem emerytem.
 
Stefan Leśniowski
Zdjęcia archiwum autora
 

Komentarze







reklama