22.06.2021 | Czytano: 4787

Arkadiusz Marczyk. Przestało cieszyć i sprawiać satysfakcję

Pięć lat to szmat czasu, by poznać człowieka i ocenić jego pracę. Tym bardziej, gdy się z nim współpracowało.



 
Arkadiusz Marczyk -  bo o nim mowa -  jest zadziwiającym fenomenem. Tak zadziwiającym, że aż nie prawdopodobnym dla przeciętnego obywatela. O takich ludziach mówią „człowiek orkiestra” gdyż zna się absolutnie na wszystkim i pracowity jest jak mróweczka. Czego on nie robił w klubie. Chyba nie było takiej rzeczy. Obsługiwał dron podczas meczów i jednocześnie w meczach wyjazdowych pomagał dziennikarzom, notując najważniejsze wydarzenia jakie działy się na boisku. Z nim współpraca to była wielka przyjemność. Nigdy nie zawiódł. Przed meczem wysyłał składy zespołów, nieraz zdjęcia. Arku wielkie, ale to wielkie dzięki.
 
To tylko wycinek jego pracy. Popularny „Kiero”, to niesamowicie pozytywny człowiek, człowiek, który potrafi wszystko zrobić, załatwić, działa na wielu różnych polach – człowiek instytucja.    Zajmował się logistycznymi rzeczami, papierkową robotą… Do tego musiał  dzielić czas między klubem a pracą zawodową.
 
„ Najwłaściwszym celem prawdziwego działacza; Jest, by każdy człowiek był mu przyjacielem, Aby tak społeczną on uprawiał niwę,
By słowo empatia byłoby właściwe”  - to cytat z pewnego wiersza. Jak myślicie drodzy Czytelnicy, komu go należy przypisać?
 
Jak trafił do NKP Podhale?   Można powiedzieć, że dość przypadkowo. Grając w Nowotarskiej Lidze Piłki Nożnej na trawie i zimą w hali gdzie  poznał Grzegorza Wronę. Ten namówił go  do współtworzenia TKKF „Gorce” zajmującego się głównie prowadzeniem amatorskich rozgrywek w piłce, unihokeju…  Grzegorz Wrona został prezesem NKP Podhale i ściągnął  Arka do klubu. W końcu poznał się na nim i uznał, że  taki pracowity, życzliwy gość  dla wszystkich – to skarb w klubie. Zaczął od  fotografowania i prowadzenia strony intenetowej, by potem zostać skarbnikiem i wreszcie prezes Andrzej Podgórski powierzył mu funkcję kierownika drużyny, Teraz przyszedł czas rozstania.

- Po tylu latach nie  żal rozstawać się z piłką? – rozpoczynam z nim rozmowę
 
- Nadszedł czas, by odpocząć od  nawału obowiązków. Miałem dwie prace – w   Zieleni Miejskiej i klubie. W obu wymagania rosły i stąd taka  decyzja. Trzeba ustąpić pola komuś innemu. Może będzie miał świeższe spojrzenie na pewne sprawy. Będzie miał lepszy charakter, spokojniejszy.
 
- Co Ty gadasz? Nie pamiętam, żebyś był nerwusem.   Na ławce byłeś spokojny, by nie powiedzieć jak baranek. Skąd taka Twoja ocena?
 
- Na ławce nie byłem nerwowy, ale w pracy  już tak. Przy papierkowych rzeczach często nerwy odmawiały posłuszeństwa. Było  tyle przeszkód, transferów, logistycznych rzeczy i wszystko musiało zagrać w odpowiednim czasie i miejscu. To było meczące i zarazem stresujące.
 
- Rzeczywiście w klubie  miałeś sporo pracy. Sporo rzeczy było na Twojej głowie, można rzec, że od obsługi „nieba” po to co się działo na ziemi.
 
- I czasami pod ziemią (śmiech)..
 
- To co robiłeś pod ziemią?
 
- Pomidor (śmiech).  Duże obciążenie było. Nie ukrywam, że weekendowe wyjazdy zabierały czas. Czasami musiałem brać urlop w drugiej pracy. W pewnym momencie przestało mnie to cieszyć i sprawiać satysfakcję.
 
- Przez pięć lat współpracowałeś  z kilkoma trenerami. Miałeś  z nimi dobry kontakt?
 
- Zawsze miałem.  Z każdym, który pracował w Podhalu. Najsłabiej poznałem Marka Żołędzia, choć wcześniej go znałem, ale nie w roli trenera.  Byłem z nim podczas jednego meczu, później zrezygnował. Każdy trener co innego wnosił, miał nowe pomysły na grę zespołu, na współpracę ze mną. Było ciekawie zetkniecie z różnymi ludźmi, o różnych charakterach.  Najbardziej mnie rozbawiały przesądy trenerskie. Jak nowy przychodził  do klubu, to zawsze pytałem czy ma jakieś przesądy. Każdy je miał. Jeden nie tolerował cofania autobusem, inny nie pozwalał usiąść kobiecie w autokarze.  Ze wszystkimi mile wspominam współpracę.
 
- Byłeś współtworzącym największe sukcesy w historii klubu.
 
- Cieszę się z tego.
 
-  Już byliście w ogródku i witaliście się z gąską w drugiej lidze.
 
- Tak było. Zabrakło jednego gola w ostatnim meczu w Rzeszowie. Cieszę się, że mogłem być przy tych „sukcesach” klubu. Mecz w Rzeszowie był takim znaczącym punktem podczas mojej  pracy. Siedem tysięcy widzów na trybunach, atmosfera wielkiego widowiska.
 
- Zapomniało się  jak to wyglądało?
 
- Oj zapomniało,  przez ten pandemiczny czas. Teraz kibice wrócili na trybuny i od razu zrobiło się normalniej. Po tej przerwie jak ktoś krzyknął, to człowiek się  odwracał i łapał się, że  przecież ludzie są tutaj.
 
- Trudny był ten pandemiczny okres. Testy, kwarantanna, treningi online… Jak w tym wszystkim się odnajdywałeś? Trzeba było całkiem inaczej działać niż w normalnych czasach.
 
- To rzeczywiście były nowe rzeczy. Nie wiedzieliśmy jak na nie reagować. Jak te wszystkie sprawy z sanepidem załatwić, kiedy możemy wrócić do treningów. To wymagało ogromnego zaangażowania z mojej strony. Na szczęście udało się przejść ten okres  w miarę suchą nogą.
 
- Najbardziej humorystyczne zdarzenie z Twoim udziałem w meczu Podhala.
 
- Musiałbym się na tym mocno zastanowić, bo też nie wszystkie nadają się do publikacji. Pierwsze śmieszne, które nasuwa mi się, to wyjazd do Radzynia Podlaskiego.  Zamawiałem hotel niemal w ostatniej chwili. Poinformowano mnie, że cała ekipa nie zmieści się w jednym hotelu, ale zaproponowano drugi, który miał być blisko pierwszego. Zgodziłem. Pomyślałem, że w jednym będzie sztab, w drugim piłkarze. Rzeczywistość okazała się zgoła inna.  Najlepiej to skomentował Marcin Zubek, wówczas asystent trenera Dariusza Mrózka. Powiedział: „Kiero w jednym hotelu jemy śniadanie i jak wróciłem do siebie, to zdążyłem już zgłodnieć”. Taka była odległość jednego od drugiego hotelu.
 
- Albo śniadanie było takie cienkie…
 
-  Tak mogło być (smiech).
 
- Kto był inicjatorem „Janicka”, utworu śpiewanego przez zespół po wygranym meczu?
 
- Nie wiem, któryś z zawodników. Po jednym z meczów chłopaki zaczęły puszczać ten utwór i wszystkim się spodobał,  i tak zostało.
 
- Artek będzie cię brakowało.
 
- Mnie też będzie brakowało tej atmosfery.  Pojawiły się symptomy, że moja praca już nie była taka, jaka powinna być. Poczułem nadmiar tego wszystkiego  nad sobą. Będzie mi tego brakowało, bo w końcu pięć lat to szmat czasu. Teraz będę na trybunach.
 
- Życzę Ci wszystkiego dobrego i czekamy na Twój powrót do futbolu.
 
- Myślę, że nie wytrzymam długo. Do zobaczenie jesienią na trybunach.
 
Stefan Leśniowski  
 

Komentarze









Tabela - III liga

Lp Drużyna Mecze Punkty
1. Avia Świdnik 9 18
2. Wieczysta Kraków 9 18
3. Siarka Tarnobrzeg 9 17
4. Garbarnia Kraków 9 17
5. Chełmianka Chełm 9 16
6. Star Starachowice 9 15
7. KSZO 1929 Ostrowiec Świętokrzyski 9 15
8. Czarni Połaniec 9 15
9. Świdniczanka Świdnik 9 14
10. Podlasie Biała Podlaska 9 13
11. Unia Tarnów 9 12
12. Wiślanie Jaśkowice 9 11
13. KS Wiązownica 9 10
14. Wisłoka Dębica 9 9
15. Podhale Nowy Targ 9 8
16. Orlęta Radzyń Podlaski 9 5
17. Karpaty Krosno 9 5
18. Sokół Sieniawa 9 4
zobacz wszystkie tabele

Terminarz

zobacz więcej
reklama