Przyszła więc pora na podsumowanie jego pracy i podziękowania mu. Niestety, co okazało się smutne, prostego słowa „dziękuję”, przed kibicami i piłkarzami, nie usłyszał od zarządzającego klubem. Przykre, że tak się traktuje ludzi. Większość prezesów, nawet gdy przedwcześnie rozwiąże umowę z trenerem, to potrafi mu podziękować i życzyć szczęścia w dalszej trenerskiej pracy. Prezes NKP wpisał się na listę tych będących w mniejszości, których nie stać na taki ludzki gest. Powinien wziąć przykład z zarządzających rabczańskimi Wierchami, którzy 24 godziny wcześniej z klasą podziękowali Sebastianowi Świerzbińskiemu. Nawet jeśli między panami były różnice zdań, to powinien się zachować jak prawdziwy mężczyzna. Naprawdę nadszarpnął swój wizerunek. Nawet jeśli teraz gryzłoby go sumienie i na fejsie podziękował, to będą to wymuszone podziękowania.
- Jak wspominasz ten blisko czteroletni okres pracy w NKP Podhale? – zwracam się z pytaniem do byłego już trenera Marcina Zubka.
- Dobrze. W roli asystenta byłem przy największych sukcesach klubu. Za trenera Janusza Niedźwiedzia było piąte miejsce, za Dariusza Mrózka – drugie. Już pod moją wodzą był awans do finału Pucharu Polski na szczeblu małopolskim i mecz z Pogonią Szczecin w ogólnopolskiej drabince. Minione rozgrywki ligowe były trudne. Sezon pandemiczny i z tego okresu nie mogę być zadowolony. Nie miałem łatwo. Mimo to udało się wiele dobrych rzeczy zrobić. Kadra, którą dostałem była słabsza niż mieli moi poprzednicy. Realizowałem program z tymi, których dali mi rządzący klubem. Musiałem z tego coś konkretnego ulepić i ulepiłem. Uważam, że siódme miejsce nie jest złe, tym bardziej, że wykorzystałem czas na wprowadzanie do zespołów młodych piłkarzy. Pozwoliło to zweryfikować na jakim są poziomie. Wszystko miało swoje plusy i minusy, ale ogólnie ten czas dobrze wspominam. Dużo się nauczyłem i opuszczam to miejsce jako lepszy trener.
- Czy wynik to był sufit tej drużyny? Czy stać ją było na coś więcej, mimo – jak mówisz – miałeś słabszy materiał?
- Gdyby w rundzie jesiennej przed meczem z Pogonią Szczecin nie wysłano nas dwa razy na kwarantannę i moglibyśmy pracować normalnie, to wtedy zdecydowanie byłoby nam łatwiej. Tamten okres nas rozbił. Było dużo spotkań w krótkim czasie i pojawiły się kontuzje. Kadra nie była optymalna, a wyniki w kratkę. Uzupełnialiśmy skład zawodnikami młodymi, niedoświadczonymi. Wiosną, gdy pojawiła się stabilizacja, mogliśmy solidnie przepracować zimę i… nie przegraliśmy 13 meczów z rzędu. Gdy mieliśmy wszystkich graczy do dyspozycji, to byliśmy zespołem, który mógł wygrywać z każdym. Gdy tylko pojawiały się problemy, wypadało dwóch, trzech piłkarzy i drużyna traciła na wartości. W tej rundzie wprowadziliśmy sporo młodzieżowców. Do Zamościa pojechaliśmy samymi juniorami. Mam niedosyt, los dotykał nas sytuacjami, na które nie mieliśmy wpływu. Gdyby ich nie było, to byliśmy w stanie zrobić lepszy wynik. Uważam - biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, które nas dotknęły - że wynik jest optymalny.
- Wieczysta, w finale Pucharu Polski na szczeblu MZPN, była nie do przejścia?
- Wieczysta szybko sobie ustawiła mecz i łatwo mogła go potem kontrolować. Mój zespól zagrał poniżej oczekiwań. To był jeden z naszych słabszych meczów.
- Dużo było spotkań, w których goniliście rywala, doszliście go, a potem oddawaliśmy mu inicjatywę. Podobnie było gdy prowadziliście. Odnosiło się wrażenie, że drużyna najmniejszym nakładem sił chciała go zakończyć. Często pod jej adresem padał zarzut o „minimalizm”.
- Nie zgodziłbym się, że był to minimalizm. W kluczowych meczach w zespole brakowało nieraz dwóch, trzech, a nawet czterech podstawowych piłkarzy. Na długo straciliśmy napastnika Damiana Lepiarza, najlepszego strzelca jesienią. Wypadł Oliver Janso na wahadle. Przez pewien czas nie mogliśmy skorzystać ze środkowego obrońcy Arkadiusza Lewińskiego. Uraz wyeliminował na pewien czas Dynarka, a przez chwilę Nawrota. Zawsze w tym zespole kogoś brakowało i w ich miejsce wchodził zawodnik mniej doświadczony. Dlatego mieliśmy gorsze i lepsze momenty. Brakowało nam stabilizacji personalnej. Zawodnicy pracowali bardzo dobrze, tylko w tym sezonie nam się nie układało.
- Jakbyś ocienił mózg drużyny, drugą linię?
- Na wiosnę dużo zmieniliśmy w ustawieniu, bo pozyskaliśmy zawodnika, który potrafił zrobić różnicę. Mam na myśli Serafina. To była indywidualność i musieliśmy ją fajnie wkomponować w zespół. Chcieliśmy wykorzystać jego umiejętności indywidualne. To się sprawdziło. Trójkowa współpraca układała się bardzo dobrze. Centrum mieliśmy fajne. Serafin strzelał bramki, a Mianowany kreował dużo sytuacje.
- Wielu obserwatorów uważało, że Mianowany był hamulcowym formacji. Nie kreował, nie ryzykował, nie obsługiwał przodu długimi podaniami, często wolał podawać do tyłu.
- Nie zgodziłbym się z tym. Może przez pryzmat ostatnich spotkań pojawiła się taka opinia. Analiza wykonywania czynności przez nas wymaganych, pokazały że Serafin z Mianowanym bardzo dobrze je realizowali. Współpraca była dobra, chociaż Mianowany był trochę w cieniu Serafina, bo był bardziej z zadaniami defensywnymi. Patryk był z kolei do rozwijania gry i dlatego był bardziej widoczny. Uważam, że umiejscowienie ich w zmodyfikowanym systemie się sprawdziło. Brakowało nam tylko szybkich dynamicznych skrzydłowych. Pozyskaliśmy Palacza i Surmiaka, ale na pewien czas ich straciliśmy. Musieliśmy się ratować młodymi zawodnikami. W bocznych sektorach próbowaliśmy Nawrota, ale nie jest to jego nominalna pozycja. Poprzez takie łatanie nie wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli. Mijaliśmy dwóch napastników, by – w zależności od przeciwnika – grać na dwóch bądź jednego. Tymczasem pozostał nam Grunt i młody Burnata. Jak już wspomniałem na długo wypadł Lepiarz. Ewidentnie brakowało nam dziewiątki. Mieliśmy za mało wariantów wyboru.
- Skąd tyle kontuzji? Sztuczna nawierzchnia była tego powodem?
- Były spowodowane przeciążeniami. Zaczęliśmy od czterech meczów pucharowych po 120 minut. Przez trzy dni 12 zawodnikami graliśmy w Pucharze i było to mega wyczerpujące. Później weszliśmy w rozgrywki ligowe i… odizolowywano nas dwa razy. Przerywaliśmy proces treningowy na 10 dni i po tym okresie kazano nam grać. W 23 dni rozegrać osiem meczów. Pojawiły się przeciążenia i urazy, które eliminowały zawodników. Nasze boisko znalazło się na takim etapie, że jest coraz bardziej twarde. Zawodnicy odczuwają zmiany przeciążeniowe. To powodowało różnego rodzaju stany zapalne, a zbiegło się to z 20 kolejkami w rundzie, bo sezon był wyjątkowo objętościowy. Piłkarze mieli przerwy, by procesy zapalne się nie powielały. Mieliśmy jeden uraz mięśniowy Lewińskiego, reszta mechaniczne lub przeciążeniowe. Palacz długo borykał się z zapaleniem ścięgien podkolanowych. Nawrot miał uraz mechaniczny, a Lepiarz uszkodzony staw skokowy.
- Z którego spotkania byłeś najbardziej zadowolony? Chodzi nie tylko o wynik, ale również o postawę piłkarzy.
- Mecz z Wieczystą, pierwszy wygrany finał małopolski. Mecze z KSZO rozegraliśmy dobre, w nich wszystko zagrało oprócz skuteczności. Jako jedyni nie przegraliśmy z mistrzem Wisłą Puławy i to też należy zaliczyć do udanych spotkań, w których zawodnicy realizowali bezbłędnie założenia taktyczne. Ogólnie z zespołami dobrymi piłkarsko dobrze nam się rywalizowało. Gorzej nam szło z zespołami, które stosowały proste środki.
- Jak Hetman Zamość?
- Ten zespół był naszym przekleństwem. Trzeba wziąć na klatę te porażki, bo nie powinno tak być. Wstyd, że z takim zespołem zanotowaliśmy takie wyniki.
- Najlepszy piłkarz twoim zdaniem w minionym sezonie?
- Nie lubię faworyzować zawodników i trudno mi wymienić jednego. Drużyna była monolitem i to ją wyróżniało. Swojej przewagi szukaliśmy w zespołowości. Nie zawsze wychodziło tak jak chcieliśmy, ale trzeba powiedzieć, że w tej lidze było więcej zespołów kadrowo lepszych od nas. Jeszcze raz podkreślę - naszą siłą był zespół. Na pewno naszym atutem był Serafin i Stryczula. Bramkarz prezentował stabilną formę przez cały okres i ratował nas z wielu opresji.
- Jakie masz plany na przyszłość?
- Nie spieszę się z decyzjami. Oferty mam i będę się starał wybrać taką, która będzie najlepsza dla mojego rozwoju. W piłce nigdy nie ma gwarancji, a sytuacja zmienia się dynamicznie. Chcę się rozwijać, robić kolejne krok, a zobaczymy co życie pokaże.
- Redakcja Sportowego Podhale dziękuje za współpracę i życzy sukcesów w nowej pracy.
Stefan Leśniowski