Jedenaste miejsce z dorobkiem 22 punktów, zaledwie sześć wygranych spotkań, przy siedmiu porażkach i czterech remisach. Mówimy tylko o jesiennej rundzie, a więc we wszystkich rozważaniach i poniższych statystykach nie uwzględniono kolejki wiosennej rozegranej awansem. Podhale to inna drużyną niż wiosną. Trener Dariusz Mrózek o tym wie, nie buja w obłokach i nie napawał się jedną czy drugą wygraną.
Mission impossible
Szkoleniowiec wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. W poprzednim sezonie z wziął udział w „mission impossible”, walcząc do ostatniej kolejki o historyczny awans piłkarzy ze stolicy hokeja do drugiej ligi. Można było wtedy wykrzyknąć „Brawo Wy”. Teraz oczekuje się od niego cudu w stylu Davida Copperfielda. Bo tak tylko można nazwać jego drugą misję. Cudu jednak nie było. Powód?
Jeśli wymienia się zawodników, pozbywa się najważniejszych ogniw, to utrzymanie poziomu jest mało prawdopodobne. „Nowi” muszą poznać filozofię trenera, a to wymaga czasu. A tego czasu latem było bardzo mało. Przerwa między sezonami była krótka. Nie można dokładnie przyjrzeć się piłkarzowi, bo sparingów było mało, a testowani przewijali się jakby tasowano karty w tali.
- Oczekiwania były zdecydowanie inne – przyznaje, nie owijając w bawełnę, szkoleniowiec Dariusz Mrózek. – Liczyłem zdecydowanie na więcej, ale też zespół został przebudowany.
Obuchem w łeb
Zmiany kadrowe sprawiły, iż na początku rundy czuliśmy się jakbyśmy dostali obuchem w łeb. Tak jak jedna sytuacja może zmienić obraz meczu, tak jeden mecz, jeden ruch kadrowy – obraz rundy. Podhale miało problem przede wszystkim ze stwarzaniem sytuacji bramkowych. Do 16 metra wyglądało to fajnie, a potem… Nie było zawodnika do wykańczania akcji. Nie było też jak zepchnąć przeciwnika do defensywy, spowodować, by nie wyprowadzał kontry, przygotować i wykorzystać stałe fragmenty. Po odejściu Artura Pląskowskiego, najlepszego snajpera w drużynie, drugiego w lidze w zeszłym sezonie, nie znaleziono wartościowego zmiennika. Gracza, który tak jak Pląskowski potrafiłby się rozpychać w polu karnym, grać tyłem do bramki, walczyć w powietrzu i to wszystko ze znakomitym skutkiem. Ci, którzy pozostali z przodu są nikłej postury i skazani na przegrywanie pojedynków, nie tylko w powietrzu.
Strzałem w dziesiątkę…
… okazało się przesunięcie Damiana Lepiarza z obrony na szpicę napadu. Od razu zrobiło się skutecznie. Zaowocowało to pięcioma golami, asystą i dwoma karnymi. To jego przeciwnik faulując musiał liczyć się z utratą bramki „ z wapna”.
Gra w obronie?
Rywale, z którymi się potykaliśmy cokolwiek sobie wypracowali, to wykorzystali. Procent skuteczności tych drużyn był bardzo wysoki. Nowotarżanie nie dość, że mieli problem coś wypracować, to jeszcze skuteczność mieli nieporównywalnie niższą.
Na lewej obronie widać brak Petra Drobnaka. On robił różnicę w ofensywie. Włączał się do akcji, dośrodkowywał. Jego lewa noga była niezawodna i nie tylko z piłki stojącej. Dawid Witkowski – to nie ten rozmiar butów.
Kiedy lewy obrońca wrzuca piłkę, w szesnastce powinien być skrzydłowy, napastnik, dwóch pomocników – wtedy szansa na zdobycie bramki jest większa. Kiedy ma się tam tylko jednego piłkarza, to może się tylko udać, ale to mniej prawdopodobne.
Dostrzegli problem
Wiceprezes Aleksander Bukański przyznał po ostatnim meczu, że nie wszyscy piłkarze się sprawdzili. Można się cieszyć, że u „góry” zostało to dostrzeżone.
Cóż wnieśli do gry tacy piłkarze jak Arkadiusz Staszczak czy Daniel Wajsak? Transfery miały być uzupełnieniem po odejściu podstawowych graczy, a tymczasem, jeśli już wchodzili na murawę to z ławki, albo szybko opuszczali boisko. Z czego ich zapamiętano? Z błędów, po których drużyna traciła gole. Nie potrafili wrócić do obrony po stracie piłki.
Pokaż kotku, co masz w środku
Tak to już w wielu dziedzinach życia jest, od samochodu po pudełko czekoladek, że najważniejsze okazuje się to, co w środku. Futbol nie wymyka się tej prawidłowości. Skuteczny napastnik to skarb, a bez dobrego bramkarza nie ma silnej drużyny. Wiadomo.
Bramkarza NKP ma wyśmienitego. Mateusz Szukała nie raz, nie dwa ratował zespół od utraty gola kapitalnymi i ryzykownymi interwencjami. Po jednej z takich „kozackich” akcji nabawił się kontuzji, potrzebna była operacja. Po takim urazie sztab musi zrobić wszystko, by nie stracił pewności siebie, by zapomniał o strachu. Przecież w każdym meczu walczy z rosłymi napastnikami w powietrzu. Bywa, że po wypadku sportowiec odczuwa lęk przed powtórką.
Mimo wszystko najważniejszy jest środek pola. To centrum dowodzenia, miejsce, gdzie zapadają kluczowe decyzje dla postawy zespołu. „Pokaż mi swoją drugą linię, a potem powiem ci, jaką masz drużynę” – to stary slogan, ale wciąż mający wiele wspólnego z prawdą. W niej reżyserem jest Dawid Dynarek.
- Środek pola to klucz w procesie budowania zespołu. Idealnie byłoby mieć lidera w każdej formacji, ale pomoc, to taka wisienka na torcie. – mówił Marcin Baszczyński, reprezentant kraju, 6-krotny mistrz kraju, ekspert Canal+
.Czas na analizę
Teraz trzeba czekać do wiosny i wierzyć, że będzie zdecydowanie lepsza niż runda jesienna. To nie wina trenera, że miał taki, a nie innym materiał. To nie jego wina, że odeszli zawodnicy, którzy robili grę i zdobywali gole na zawołanie, a w obronie potrafili się odpowiednio znaleźć. Mam nadzieję, że w klubie jest pewne zaufanie do trenera. Trener, sztab, analitycy muszą zatem główkować, by od marca zawodnicy szykowani do pierwszej jedenastki oraz zmiennicy wychodzili na boisko z powtarzalnością solidnej, ciekawej gry, a nie prezentowali ją od wielkiego dzwonu.
- Mamy czas na wyciągnięcie wniosków. W kilku meczach w kuriozalny sposób straciliśmy punkty. Musimy dokładnie się przyjrzeć, dlaczego tak się stało – akcentuje trener.
Stefan Leśniowski