28.01.2009 | Czytano: 1909

Wybuchowa mieszanka

Podhale mistrzem sezonu zasadniczego! Po raz ostatni górale byli na samym szczycie w sezonie 1998/99, gdy drużynę prowadził Aleksander Pieriebiejnos. Wtedy w półfinale play off „Szarotki” przegrały z KTH Krynica i były największym przegranym ligi. Mocno wierzymy, że tamten scenariusz się nie powtórzy i chluba Podhala sięgnie po 19- tą mistrzowską koronę.

Początek sezonu nie zapowiadał, iż Podhale będzie na samym szczycie. Nawet włodarze klubu przed sezonem byli bardzo ostrożni w swoich prognozach. – Zespół stać na siódme miejsce, przy dobrych układach będziemy szczęśliwi jeśli znajdzie się w czwórce – tak o celach przed pierwszym ligowym gwizdkiem mówił prezes SSA Wojas Podhale, Andrzej Podgórski. Miał powody być ostrożnym.

Zespół opuściło pięciu podstawowych graczy. Łukasz Wilczek, Bartłomiej Piotrowski, Sebastian Biela ( reprezentanci kraju) i Zbigniew Podlipni wybrali sosnowieckie Zagłębię, a Dariusz Łyszczarczyk, który co prawda nie był brany pod uwagę w Podhalu, wzmocnił beniaminka z Jastrzębia. Nie dogadano się z najproduktywniejszym graczem PLH Marianem Kačiřem, który zapragnął skosztować „toruńskie pierniki”. Nie przedłużono kontraktu z Františkiem Bakrikiem i Dimitijem Suurem. Lukę po tych graczach musieli uzupełnić młodzi, o możliwościach których przed sezonem mało kto wiedział. Tylko trener MMKS, Jacek Szopiński był przekonany, że dadzą sobie radę. Dzisiaj możemy powiedzieć, że nie zawiedli swojego szkoleniowca z MMKS.

Zespół stanowił konglomerat rutyny i młodości. W tym tkwiła siła Podhala. Dodajmy do tego jeszcze, z szeroką ławką. W 1998/99 roku Aleksander Pieriebiejnos miał do dyspozycji zaledwie 14 graczy i to go zabiło w play off. Obecnie Milan Jančuška ma szeroki wybór. Od pewnego czasu trwa zażarta walka o miejsce w drużynie. – Sezon zasadniczy jest dla młodych poligonem, na którym mają zaprezentować swoje walory. To one zdecydują o tym, kto w play off otrzyma szanse. Nie znaczy to, że ten, który dzisiaj ma miejsce, będzie miał go jutro – mówił Milan Jančuška.


Oddech za plecami
W ostatnich latach w Podhalu panowała sielanka. Każdy czuł się pewnie w drużynie, bo miał na 100% zagwarantowane granie. Pamiętam przed rokiem, kiedy Podhala w okrasie przygotowawczym, podczas gier kontrolnych na Słowacji grało…na dwie „piątki”. Nawet przegrywając z Popradem 0:9 po 40 minutach trener Wiktor Pysz nie wpuścił młodzieży. Czego się bał? Nie należał do tych, którzy podejmowali odważne decyzje. Brakowało więc zdrowej rywalizacji, a tylko ona pozwala odnosić sukcesy. Dowód? Proszę w spojrzeć obecnie na skład Podhala i na tabelę. Teoria „odmładzania” znalazła potwierdzenie. Szkoda, że tak późno, ale lepiej późno, niż wcale.

– Zawodnicy muszą czuć oddech za plecami. Podczas każdego treningu muszą dać z siebie wszystko, bo na jego miejsce czyha ktoś inny. A noga może się szybko powinąć. To podnosi poziom każdego zawodnika z osobna, bo trenuje ma maksa, a nie odpuszcza. Wymierne korzyści mają wszyscy – dodaje drugi trener Podhala, Marek Ziętara.


Kopia lat 70-tych?
Tomek Malasiński, Krystian Dziubiński, Dariusz Gruszka, Piotr Kmiecik, Piotr Ziętara, Kasper Bryniczka, Bartłomiej Gaj, Mateusz Iskrzycki, Artur Kret, Maciej Sulka – to młodzi o ogromnym potencjale. To bezcenny kapitał klubu, który w najbliższych latach powinien obrodzić w sukcesy. Taka zmiana pokoleniowa dokonywała się w Podhalu w latach 70-tych, w latach największych sukcesów hokeistów spod znaku szarotki. Zbudowana wtedy drużyna niemal w 75% z młodzieży, aż dziewięć razy z rzędu sięgała po mistrzowskie berło. Obecnie występujący młodzi zawodnicy mogą nawiązać do bogatych tradycji KS Podhale. Przy dobrym prowadzeniu powinni zagwarantować nam kolejne „złote dziesięciolecie”.

- Nie można młodzież zagłaskać – przestrzega nowotarski szkoleniowiec. – Zrobili pierwszy krok i muszą wytrwale pracować nad sobą, by nie zostać przeciętnymi ligowymi grajkami.


Lodowe zawirowania
Kadrowe kłopoty przed sezonem to był pikuś w porównaniu z organizacją treningów. Już tradycyjnie w Nowym Targu tafla lodowa nie została na czas zamrożona. Opieszałość urzędników doprowadziła do blisko trzytygodniowego poślizgu. Tymczasem procesu treningowego nie da się oszukać. Były założenia i trzeba było je realizować z dokładnością szwajcarskiego zegarka, by potem zebrać obfite plony. Tymczasem pierwotny plan legł w gruzach. Na szczęście znaleziono plan awaryjny.

- Przygotowanie letnie przebiegały zgodnie z planem – mówi Milan Jančuška. – Chłopcy pracowali bardzo ciężko nad „ładowaniem akumulatorów”. Pierwszy etap przebiegał bez zakłóceń. To co sobie założyliśmy, w miarę możliwości, wypełniliśmy. Hokeiści wykonali ciężką pracę. Problemy zaczęły się, gdy trzeba było pracować na lodzie. Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim, że czołowy zespół Polski, dostarczyciel reprezentantów kraju, nie ma warunków do prowadzenia specjalistycznych zajęć. Że na czas nie jest zamrożone lodowisko. Musieliśmy skorzystać z gościnności Słowaków. Pierwsze dwa tygodnie mieliśmy stały obóz i przebiegał bez zakłóceń. Schody zaczęły się później, gdy termin zamrożenia tafli w Nowym Targu został przesunięty o kolejne tygodnie. To były trzy tygodnie improwizacji. Codzienne przejazdy na trasie Nowy Targ – Dolny Kubin i z powrotem były bardzo uciążliwe, i pochłaniały sporo czasu, który mógł być lepiej zagospodarowany, choćby na regeneracje organizmów. Zapewniam, iż zdobylibyśmy w pierwszej rundzie znacznie więcej punktów. Inna rzecz, że wszystkie zespoły w tej fazie rozgrywek miały jeszcze świeżość i mecze były wyrównane.


9500 bramka
Początek sezonu nie był rewelacyjny w wykonaniu górali. Do tego ich kapitan Jarek Różański już w drugim występie ligowym doznał kontuzji. Powrót na lodową taflę bez operacji był niemożliwy. Kontuzja wykluczyła go z 17 kolejnych spotkań. Gdy wrócił do gry, najlepszy strzelec PLH poprzedniego sezonu, czekał 11 meczów, by wpisać się na listę strzelców. Kapitan „Szarotek” zdążył jednak wpisać na karty historii jako zdobywca 9500 bramki dla Podhala. Dokonał tego 6 stycznia 2009 roku w 34 minucie i 4 sekundzie meczu z Stoczniowcem.


Rozbite trio
Najskuteczniejszy atak w lidze z poprzedniego sezonu został całkowicie rozbity, bo również Krzysztof Zapała miał problemy zdrowotne. Wspaniałe trio ( Kačiř Zapała - Różański) po przejściach znowu gra razem. Kibice liczą, że w play off błysną strzelecką dyspozycją. - Atak był w rozsypce i to w główniej mierze zaważyło na dyspozycji naszej formacji. Trzeba było na nowo poukładać klocki. Czeka nas jeszcze sporo pracy, żeby funkcjonować jak dawniej, ale czas pracuje na naszą korzyść – przekonuje kapitan, Jarosław Różański.

W tych okolicznościach ciężar gry na siebie wzięła druga formacja z najproduktywniejszym i najskuteczniejszym zawodnikiem ekstraligi - Milanem Baranykiem oraz Martinem Voznikiem i Viktorem Kubenko.

– Ze wszystkich obcokrajowców jestem zadowolony – obrusza się Milan Jančuška. – Marek Priechodsky jest najlepszym defensorem w polskiej lidze. Szkoda, że kontuzja wyeliminowała go z dalszej części rozgrywek. Sześć tygodni jest poza grą i treningami. Noga go boli. Na razie czekamy na orzeczenie lekarskie. Wszystkie jednak znaki na ziemi i niebie wskazują, że sezon ma z głowy. Dlatego dołączył do nas słowacki obrońca Martin Ivičič. Bardzo dobrze znam go z występów w lidze słowackiej. To doświadczony zawodnik, obdarzony znakomitym strzałem i przeglądem sytuacji. Świetny jest taktycznie. Będzie mocnym punktem drużyny w play off. Martin Petrina to z kolei walczak, dla którego żaden krążek nie jest stracony. Milana Baranyka nie trzeba rekomendować. Przemawiają za nim cyfry w punktacji kanadyjskiej. Z Martinem Voznikiem i Viktorem Kubenko tworzą strzelecko-produktywne trio. Marian Kačiř później dołączył do nas i potrzebował więcej czasu, by odzyskać dawną formę.

W Podhalu był jeszcze jeden obcokrajowiec, napastnik Ladislav Paciga, ale ten od grudnia strzela bramki dla Tychów.


Miesiące prawdy
W miarę jak liga się rozkręcała, Podhale grało coraz lepiej. Oczywiście – jak w sporcie – przytrafiały się wpadki, ale nie były one bolesne. Szybko górale wracali na właściwe tory i systematycznie pięli się w górę tabeli. – Początkowo graliśmy nierówno. Brakowało stabilizacji – przyznaje Milan Jančuška. - Dobre występy przeplataliśmy kiepskimi. Najbardziej denerwowało mnie ospałe poruszanie się po lodzie, wolne wyprowadzane ataki, które w dodatku były mało dokładne. Podania nie znajdowały swoich adresatów, brakowało wykończenia akcji. Przegrywaliśmy wiele pojedynków jeden na jeden, popełnialiśmy wiele błędów pod własną bramką w kryciu, przekazywaniu sobie graczy. To musieliśmy wyeliminować i wyeliminowaliśmy.

Prawdziwym sprawdzianem zespołu był grudzień i styczeń, gdy liga pędziła w ekspresowym tempie. Grano praktycznie co drugi dzień. Napięty kalendarz wymagał żelaznego zdrowia. Tego nie zabrakło jego podopiecznym. - Te miesiące potwierdziły, iż dobrze jesteśmy przygotowani pod względem fizycznym – z satysfakcją mówi Milan Jančuška. – Praca wykonana przed sezonem zaowocowała pierwszym miejscem. To efekt stabilizacji formy. Graliśmy w lidze najrówniej, mieliśmy najmniej wpadek. Fizycznie najlepiej prezentowaliśmy się ze wszystkich drużyn. Także taktycznie i technicznie przewyższaliśmy konkurentów. Zasłużenie wywalczyliśmy pierwsze miejsce. Są jeszcze niedostatki, które należy zlikwidować, ale mamy jeszcze sporo czasu, by jak najlepiej przygotować się na najważniejszą część mistrzostw Polski. Zawód sprawili mi zawodnicy w Pucharze Polski. Pragnęliśmy wystąpić w finale, ale Toruń okazał się od nas lepszy.


Czas na play off
Z tym zespołem górale zmierzą się w pierwszej rundzie play off. – Ze względu na zajęte miejsce w sezonie zasadniczym uchodzimy za faworyta w tych spotkaniach – twierdzi szkoleniowiec „Szarotek”. – Przestrzegałbym jednak przed lekceważeniem rywala. Play off rządzi się swoimi prawami i na pewno łatwo nie będzie. Kluczem do sukcesu będą pierwsze mecze, w dodatku u siebie. Musimy je wygrać. Mamy dokładnie rozpracowanych zawodników z Torunia, wiemy na co stać każdego, jakie popełniają błędy. Wierze w chłopaków, że nie zawiodą mnie i sympatyków hokeja w Nowym Targu.


Kolusz pomoże?
Dużo spekulowano czy nie nastąpi powrót Marcina Kolusza na play off. Szybko wszelkie spekulacje rozwiał Milan Jančuška. – Nie sadzę, by Poprad go puścił. Sam jest w tarapatach. Walczy o utrzymanie w lidze. Przed sobą ma jeszcze 11 spotkań, a tylko pięć punktów przewagi nad strefą spadkową.

Czekamy więc na rozwój sytuacji w słowackiej lidze i…na Marcina.


Tekst Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama