20.11.2017 | Czytano: 6553

O sukcesach łatwo się zapomina

Z Markiem Ziętarą można się było zgadzać lub nie. Przez jednych uwielbiany, przez innych znienawidzony. Był zdecydowanie najbardziej wyrazistą postacią wśród szkoleniowców PHL. Lubił prowokować i zaskakiwać. Kolejny raz zaskoczył w sobotę, gdy ogłosił, że rezygnuje z prowadzenia „szarotek”.

- Zaskoczył nas, chociaż pierwszy sygnał dostaliśmy po przegranym meczu z Bytomiem – przyznaje członek zarządu, Maciej Jachymiak. - Wtedy byliśmy przekonani, że to chwilowy impuls i przejdzie mu. Jednak przegrana w Opolu dolała oliwy do ognia. W sobotę był już bardzo stanowczy. Musieliśmy więc zaakceptować i uszanować jego decyzję. To ambitny człowiek i nie akceptował, to co się działo. Większych uwag do jego stylu prowadzenia zespołu nie mieliśmy. Zresztą spotkanie z JKH pokazało, że drużyna jest dobrze przygotowana do sezonu.  Myślę, że zasługuje on na słowa podziękowania z naszej strony za ciężką pracę, którą wykonał przez te pięć lat– dodał.

O sukcesach łatwo się zapomina…

… a przecież trzeba oddać, że przejął drużynę w rozsypce, po spadku do pierwszej ligi. Przyszedł odbudowywać potęgę nowotarskiego hokeja, po tym, gdy kilkanaście dni wcześniej świętował zdobycie mistrzowskiego tytułu, pierwszego dla Sanoka. Mógł nadal pracować w bogatym klubie, którego stać było na zatrudnienie najlepszych krajowych grajków i niezłych stranieri. A jednak wybrał pracę na zgliszczach. Wydawało mu się, że szybko odbuduje „dom”, ale nie wziął pod uwagę, że łatwiej zburzyć niż odbudować. Tak naprawdę po każdym sezonie zespół rozpadał się jak domek z kart, zmieniał się i budował od nowa. Odchodzili najlepsi, a tych ubytków było znacznie więcej niż powrotów. Zaczynając budowę często powtarzał, że ma trzy lata, by ściągnąć wszystkich wychowanków do siebie. I tylko to mu się nie udało. Miał nadzieję, że wychowankowie wrócą i z nimi będzie świętował kolejny tytuł, tym razem dla Nowego Targu. To, że jego marzenia o mocnym teamie złożonym z wychowanków się nie spełniły, to już nie jego wina. On „kasy” nie trzymał.

Mimo ciągłej budowy zdołał dwukrotnie zdobyć brązowy medal mistrzostw Polski, a zdobycie miejsca na podium nie jest łatwą sprawą. Zapewne dla hejterów, to żaden wynik, ale dla ludzi interesujących się sportem, czujących go, to świetny wynik. Prezes Agata Michalska, po pierwszym brązie, przyznała, iż smakuje jak złoto. Wystąpił jeszcze w finale Pucharu Polski i Superpucharu. O tym nie należy zapominać.

Wulkan

Marek Ziętara krótkim czasie uzyskał status człowieka sukcesu i nic nie wskazywało na to, że może narazić się na krytykę. Bo też wylansowany został jako perfekcjonista, który – zdawało się – po prostu nie może popełnić błędu. Każdy jego wybór i decyzje traktowane były jako najlepsze z możliwych. Wystarczyły mecze z Polonia i Orlikiem, by coś pękło w tym wulkanie. Bo marek Ziętara był wulkanem.

Trener impulsywny. Zawsze bronił zespołu, nie dal o nim powiedzieć złego słowa, przynajmniej oficjalnie, ale wobec krzywdzących decyzji arbitrów dostawał białej gorączki. Wtedy w ruch szły wszystkie niemal przedmioty, które miał pod ręką – butelki, bidony, a nawet ręce. Jednym słowem: wulkan! Arbitrzy byli długo tolerancyjni i kończyło się na słownych upomnieniach, ale w minionym sezonie miarka się przebrała i został zawieszony do końca sezonu. W swojej szatni też potrafi się wyżywać na martwych przedmiotach. Po incydencie z Michałem Bacą mówił: - Przecież jesteśmy tylko ludźmi i czasami zdarza się niekontrolowany wybuch. Wtedy jeszcze nie wiedział jaki czeka go wyrok. W okresie zawieszenia pełnił funkcję dyrektora sportowego w klubie, a po odwieszeniu wrócił do prowadzenia zespołu. Zmienił się, stał się bardziej wyważony, spokojny w boksie. Być może to było jednym z powodów, że „wyniki i styl gry” – jak napisał w komunikacie – nie były takie jakie chciał.

Ogień i woda

Gdy „ogień” był zawieszony ster pierwszej drużyny przejął Marek Rączka. Był przeciwieństwem „pierwszego” - stonowany, spokojny w boksie. Gasił to co wokół niego wybuchało. Taka woda, gasząca ogień. Obecna sytuacja sprawiła, iż ponownie „Rączes” stanął na czele zespołu. Na jak długo? Maciej Jachymiak nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

- Musimy spokojnie się zastanowić. Pochopna decyzja zawsze jest zła. Nie wykluczamy, że Rączka poprowadzi zespół. To nie jest dla nas nowa sytuacja, przerabialiśmy ją w poprzednim sezonie. Spotkanie zarządu jest we wtorek. Do tego czasu na pewno nie zapadnie żadna decyzja. Nie ma co panikować. Zespół ma kto prowadzić. Co do trenera Rączki, na pewno będziemy z nimi rozmawiać o jego przyszłości – podkreślił Maciej Jachymiak.

Sam Rączka, który od tego sezonu pełni też rolę asystenta w reprezentacji Polski, też jeszcze nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć czy jest gotów na podjęcie tak dużego wyzwania.

- Mnie też ta sytuacja zaskoczyła. Nic nie wskazywało, że do tego dojdzie. Muszę sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć, poukładać. Siądziemy z zarządem i będziemy rozmawiać, starać się wybrać najlepszy wariant dla drużyny – tłumaczy Marek Rączka.

Odważna decyzja

Trudno mi przypomnieć sobie innego szkoleniowca, który wprost, publicznie, przyznałby się, że jego drużyna nie ma wyników, gra słabo z jego winny. Trzeba mieć odwagę. Było wielu trenerów, którzy mówili tak: „Titanic? Nie uważam, żeby to był nieudany rejs”. On poszedł innym tropem.

- Nie każdy potrafi wziąć na siebie winę za słabe wyniki – zauważa kapitan „szarotek”, Marcin Kolusz. - Trener Ziętara postąpił po męsku. To jego decyzja, więc pozostaje nam ją uszanować i zaakceptować. Trzeba mu podziękować za to co dla nas zrobił, czego nas nauczył. Myślę, że jeszcze długo będziemy korzystać z jego wskazówek i podpowiedzi. Teraz musimy się odnaleźć w nowych okolicznościach i czekać co przyniesie przyszłość.

Talant Dujszebajew, po powrocie z Rio (dotarł z drużyną do półfinału i grał o medal), pytany o swoja przyszłość, odpowiedział: „Po sukcesie ludzie mówią: wszyscy wygraliśmy. A w przypadku niepowodzenia odwracają się od drużyny, trenera…”
Nic dodać, nic ująć.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama