26.03.2017 | Czytano: 4560

Brak rywalizacji nie sprzyja rozwojowi

- Jestem rozczarowany występem „szarotek”. Słabo zagrały w play off. Polonia była zadecydowanie bardziej zdeterminowana. Myślałem, że w decydujących spotkaniach będziemy lepiej wyglądali. Jako człowiek analizujący, muszę stwierdzić, że trudno wygrać, gdy w ostatnich czterech spotkaniach zdobywa się trzy gole – analizuje Jacek Kubowicz.

- Podhale nie trafiło z formą na play off?

- W sezonie zasadniczym grało nieźle. Potrafiło wygrywać z Tychami. Zajęło trzecie miejsce, którego nie utrzymało. Zrobiło krok wstecz. Można mówić o regresie. Zawsze jest dobrze, gdy sezon kończy się z medalem na szyi. Kibice wierzyli, że po porażce u siebie 1:3 pupile zdołają odwrócić losy rywalizacji i w niedzielę powalczyć o brąz. Liczono na fetę na swoim lodowisku. Niestety skuteczność zawiodła. W sezonie zasadniczym skuteczność nie była mała, ale w tych najważniejszych meczach kompletnie zawiodła. Wynik 0:0 zdarzył nam się raz w sezonie i akurat w piątek.

- Marna skuteczność to jedyny grzech „szarotek”?

- Było ich więcej. Kolejny to gra w przewagach. Statystyki nie kłamią, w szóstce byliśmy najsłabsi. Gdy o sukcesie decyduje jedna lub dwie bramki, to przewagi są kluczowe. Argument, że innym też nie wychodziły nie powinien nas interesować. Kibicujemy i dyskutujemy o naszej drużynie, a ten ważny element był naszym wielkim utrapieniem.

- Transmisje z NHL sporo dały zespołom z naszej ligi. Widać, że wyciągane są wnioski. Większość zespołów już nie wozi krążka, coraz mniej rollingów, za to dużo strzałów i ich belkowania, agresywna gra pod bramką rywala. Podhale albo nie ogląda transmisji, albo…

- Nie wiem czy zawodnicy sami wyciągają wnioski, czy to wymóg trenerów. Jeśli ktoś ważniejszy w drużynie nam tego nie powie, nie każe robić, to można sobie oglądać. Musi być osoba, która wyciąga wnioski z relacji najlepszej ligi świata. Wpaja lub stara się wpajać co najlepsze swojej drużynie. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale próby są. Minusem było, że Marek Rączka został sam. Wiąże się to z kosztami, ale w profesjonalnym klubie nie powinno się na takim czymś oszczędzać. Jakbyśmy przeprowadzili szczery wywiad z „Rączesem”, to zapewne potwierdziłby, że samemu jest bardzo ciężko zarządzać 25 ludźmi na treningu, meczach i równocześnie śledzić ruchy przeciwnika czy to podczas gry w przewadze czy osłabieniu. Zajęć jest sporo, a do tego dochodzą nerwy. W pojedynkę wszystkiego nie da się ogarnąć. Trochę też w play off nie pomógł nam bramkarz.

- Nie wybiło go z rytmu grzanie ławy przez niemal całą drugą cześć sezonu?

- Taki jest przepis i znany był już długo przed rozpoczęciem rozgrywek. Chwalę ten przepis. Trzeba być przewidującym, umieć kalkulować. Można było przewidzieć kto zagra w szóstce. Jeśli coś nie wyszło, to w trakcie sezonu można było dokonać korekty. Szansę dostał B. Kapica, który musiał wypełnić regulaminowy limit. Jucersowi nie wyszło to na dobre, ale Kapicy już tak. To jest nasz chłopak, który zapewne zostanie w Podhalu, a Łotysz może za dwa miesiące wylądować w innym klubie. Daj Boże, żeby został, bo pokazał w sezonie, że jest wartościowym zawodnikiem. Nie można podważać jego umiejętności, ale w play off nie pomógł, nie wzniósł się na wyżyny.

- Żaden z obcokrajowców nie pokazał tego, na co liczyliśmy. To oni mieli być siłą napędową zespołu, a nie byli.

- Wszyscy zawiedli. Wygląda na to, że nie trafili z formą. W sezonie zasadniczym grali zdecydowanie lepiej. Pierwsza piątka nie stanęła na wysokości zadania, a pozostałe… grały swoim stylem, chociaż i w ich wykonaniu widzieliśmy lepsze mecze.

- Mamy się martwić o przyszłość nowotarskiego hokeja?

- Nie róbmy strasznej tragedii, ale też daleko do ideału.

- Są zawodnicy w drużynie, którzy już kilka sezonów grają w ekstralidze i nie robią postępów. Mam na myśli nie tylko czwartą piątkę, która nie dostaje zbyt wielu szans pokazania i zbierania doświadczeń, ale także tych, którzy regularnie występują. Nie ma rywalizacji, z dołu nikt nie depcze im po piętach. To przynosi opłakane skutki.

- My to widzimy, ale są trenerzy, działacze, którzy analizują i zatrudniają graczy. Jeżeli występują, to znaczy, że trener widzi ich w zespole. Widzi w nich przyszłość. Gdyby nie widział, to zapewne zrezygnowałby z takiego zawodnika. Do czwartej piątki mamy zawodników, ale rzeczywiście nie ma ich kto zastąpić. Pokazały to wyniki Centralnej Ligi Juniorów. Rezultat z JKH 0:10 jest zastraszająco wysoki. W sezonie zasadniczym juniorzy rozegrali chyba 36 spotkań i zajęli drugie miejsce, tracąc do lidera dwa punkty. Każdy powie, że w finałach wystąpiły inne składy i to prawda, ale po trzech przegranych meczach z drugiego miejsca zjechaliśmy na ósme. Trochę to zadziwiające. Jak przeanalizujemy finały, to osiągnęliśmy najgorszy wynik, zero punktów i dużo straconych bramek. Brak rywalizacji nie sprzyja rozwojowi.

- Zauważyłeś jakieś pozytywy w drużynie?

- Jak mało goli zdobywaliśmy w przewagach, to mało traciliśmy w podczas gier w osłabieniu. Mamy najstarszego zawodnika w lidze i fajnie wyglądał na tle młodzieży i to nie tylko z naszej drużyny. Jarkowi Różańskiemu 40-ka puka do drzwi, a nie brakuje mu zadziorności, woli walki, pozytywnego podejścia do treningów i spotkań. Można się od niego uczyć. Myślę, że będąc w szatni wpaja te cechy młodszym kolegom.

- Po zawieszeniu Marka Ziętary zespół przejął Witalij Semenczenko. Zatrudnienie Ukraińca miało sens?

- Z perspektywy czasu można jednoznacznie powiedzieć, że nie miało. Kto akceptuje zatrudnienie szkoleniowca na miesiąc? Nie wiemy co spowodowało, że go zatrudniono, wiemy natomiast, że wyniki sportowe sprawiły, iż podziękowano mu za pracę. Tylko co mógł zadziałać w tak krótkim okresie? Jak mógł przekonać do swojej koncepcji? Trzeba każdemu dać czas na poznanie drużyny, charakterów zawodników, tym bardziej, gdy przychodzi się z zewnątrz.

- Nigdy nie pracował z seniorami. To chyba działało na jego niekorzyść?

- Oczywiście. Podjął się kolosalnego wyzwania. Może pomyślał, że dobrze sobie radził z młodzieżowymi zespołami, brał udział w organizacji klubów i poradzi sobie w nowej pracy. Chciał spróbować. Nie wyszło, ale też nie dostał zbyt dużo czasu, by wszystkich przekonać do swojej koncepcji, do swojej pracy. Wyszło jak wyszło.

- Właścicielem pierwszej drużyny jest MMKS. Niepokoi, że nie ma chętnych na prezesa, a członkowie klubu mają w nosie co się w nim dzieje?

- Dzisiaj nie ma chętnych, ale mam nadzieję, że niebawem znajdzie się człowiek, który pokieruje klubem. Irytuje mnie zainteresowanie klubem. Ponoć 60 ludzi opłaca członkowskie składki, a na „walnym” było 11 uprawnionych do głosu. Dlaczego pozostali nie są zainteresowani życiem stowarzyszenia? Trudno dociec z zewnątrz, a plotek nie chcę powtarzać. Jakbym miał tak postępować, to nie byłbym członkiem. Są mniejsze kluby, z mniejszym dorobkiem, a na „walnym” są tłumy, zdecydowanie więcej niż na ostatnim „walnym” MMKS.

- Czym zaskoczyły cię rozgrywki ligowe?

- Zaskoczony jestem postawą JKH. Bardzo odmłodzony skład, który przed sezonem skazywany był na walkę o utrzymanie się w lidze, a tymczasem… Młodzi, wzmocnieni starym wyjadaczem Leszkiem Laszkiewiczem, z powadzeniem walczyli w szóste, a w ćwierćfinale nieźle zaleźli nam za skórę. Nie było łatwych spotkań z tym zespołem. Nam za bardzo nie leżał, ale wielu drużynom z czołówki jastrzębianie się postawili. Co prawda w play off ograliśmy ich 4:1, ale każdy mecz był niezwykle zacięty, a o sukcesie decydowała jedna bramka.

- Kto zostanie mistrzem Polski?

- Tychy. Uważam, że są lepszą drużyną niż Cracovia. W spotkaniach play off nie liczą się wysokie wygrane. Liczy się ten jeden mecz, dzień, godzina i wygrana, choćby jedną bramką.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama