31.10.2016 | Czytano: 3214

Być może niedługo będziemy żyć w wirtualnej rzeczywistości

Po dłuższej przerwie wracam do wywiadów z ludźmi pasji. Tym razem moim rozmówcą była jedna z ikon podhalańskiego sportu – pan Ryszard Kaczmarczyk. Zapraszam do lektury wywiadu, w którym m. in. poruszamy temat zagrożeń wirtualnej rzeczywistości, rozmawiamy o początkach trenera Kaczmarczyka ze sportem oraz debatujemy nad problemami polskiego unihokeja.

Ryszard Kaczmarczyk to człowiek, którego nikomu na Podhalu nie trzeba przedstawiać. Jest aktywnym trenerem hokeja na lodzie (MMKS Podhale Nowy Targ) oraz unihokeja (Bzik Akademia Sportu). Ponadto sędziuje mecze unihokeja, również Salming Ekstraligi. Ze sportem związany niemal od urodzenia, nigdy nie wypuścił swojej pasji z rąk. Niesamowita postać, osobowość, fantastyczny rozmówca.

Z kimś takim aż chce się rozmawiać. Zarówno o tym, co w sporcie dobre, jak i o tym, co niepokoi. W pierwszej części wywiadu z Ryszardem Kaczmarczykiem prowadzę dyskusję o jego początkach ze sportem, o wirtualnej rzeczywistości oraz unihokeju, który… No właśnie. Zmierza ku upadkowi czy też nie? Odpowiedź na to pytanie w sposób otwarty pozostawiam Wam – czytelnikom. Zapraszam do lektury!

Jakub Udziela: Jest pan jedną z ikon podhalańskiego sportu. Jak to się wszystko zaczęło, że zapałał pan aż taką miłością do sportu?
Ryszard Kaczmarczyk: Miłość do sportu była od samego początku: praktycznie zaraz jak zacząłem chodzić do szkoły. Nie będę owijał w bawełnę: duży wpływ miał na to mój tata, który bardzo interesował się sportem i chodził też na mecze Podhala. W latach 70-tych tak naprawdę w naszym mieście liczył się tylko hokej. Ja chodziłem na te mecze razem z nim i tak to się zaczęło. Później gdziekolwiek pod blokiem grało się albo piłkę albo w hokeja w zimę. Od początku mi ta pasowało, dobrze się w tym czułem, w rywalizacji też osiągałem dobre wyniki, dlatego tak fajnie się w tym wszystkim realizowałem. A że w Nowym Targu nie bardzo było co trenować oprócz hokeja, to poszedłem do klasy sportowej i grałem w niego parę dobrych lat. Tak naprawdę wszystko zaczęło się więc od tej dyscypliny sportu.

Jedno jest granie, o którym pan wspomina, a drugie – trenowanie, którym zajmuje się pan teraz. Co jest cięższe?
- Prawda jest taka, że – jak każdy, kto zaczyna uprawiać jakiś sport – chciałem zrobić karierę w tej dziedzinie. Niestety z różnych względów się mi to nie udało. Na pewno duże znaczenie miały warunki fizyczne, które nie były moim atutem. Gdyby w Nowym Targu w tym czasie był większy wybór sportów, to może wybrałbym inną dyscyplinę, gdzie ten wzrost nie ma tak wielkiego znaczenia i może w niej osiągnąłbym większy sukces. Tak się jednak nie stało, ale wciąż chciałem zostać przy sporcie, bo wciąż był on dla mnie ważny. Naturalna kolej rzeczy była więc taka, że chciałem pracować w klubie sportowym. A że akurat skończyłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego i byłem w tym kierunku wykształcony, to udało się, że zacząłem trenować. Na początku było to dla mnie w pewnym sensie przedłużenie mojej kariery zawodniczej i bardzo dobrze się w tym czułem. Miałem wtedy 24 lata, gdy skończyłem grać, a zacząłem bawić się w trenowania w hokeju na lodzie, a później w unihokeju. Chciałem się po prostu dalej realizować, być może też przekazać to, co mam młodszym do przekazania i tak to się zaczęło. Wszystko na początku bardzo dobrze funkcjonowało, był duży zapał. Niestety – jak wiadomo – ten zapał z czasem zanika, ale na szczęście kolejne sukcesy człowieka nakręcały do dalszej pracy.

Trzeba więc pana motywować do pracy z młodzieżą?
- Nie! To jest właśnie świetna sprawa, że sama praca mnie motywuje. Oczywiście przychodzą słabsze dni, gdy na przykład grupa daje popalić i potem człowiek psioczy i źle się z tym czuje, ale z czasem to wszystko przychodzi. Tak więc na szczęście nie trzeba mnie do tego motywować. Rzecz jasna nie będę owijał w bawełnę, bo trzeba również przyznać, że im człowiek starszy, tym mniej ma na wszystko sił i występuje czasem więcej zwątpienia, ale jakoś daję radę! Dużo satysfakcji płynie też z tego, gdy widzimy, że jest jakiś postęp u naszych podopiecznych. Najgorsze chwile są wtedy, gdy wydaje ci się, że robisz wszystko dobrze, a gdzieś występuje stagnacja. To jest jednak naturalne, że – jak w każdej dziedzinie życia – przychodzi okres słabości czy stagnacji, ale potem znów jest następny kop do przodu i wszystko wraca do normy.

A gdzie się wtedy szuka tej siły w chwilach słabości?
- Przede wszystkim gdy jest źle, to szuka się odpowiedzi dlaczego tak jest. Teraz mamy Internet, więc tak naprawdę możemy tam wszystko znaleźć. Tam więc często szukam na przykład nowych form treningu, czy jakichś nowych ćwiczeń, jakiegoś świeżego impulsu do działania… Po prostu coś nowego, by znów nabrać ochoty do tego, co się robi. Przez komputer i Internet mamy teraz więcej możliwości, również jako trenerzy. Niestety działa to też w drugą stronę i czasem niekoniecznie dobrze rzutuje na dzieci i młodzież. Dzięki temu, że mają teraz więcej możliwości i większy wybór wszystkiego, to mniej garną się do sportu. To jest największy mankament tego postępu. Często bywa więc i tak, że niekoniecznie szuka się nowych form treningu, ale na przykład sposobu jak zmotywować młodzież do ciężkiej pracy. Każdy ma z tym problem, nieważne w jakim jest wieku, że nie lubimy ciężko pracować. Nie ma tego może we krwi, nie ma w charakterze. Chociaż mówi się, że mamy tu w Nowym Targu góralski charakter, to jednak nawet on coraz bardziej zanika. Coraz trudniej jest zmotywować dzieci do treningów. Na początku jest wszystko fajnie, ale gdy przychodzą pierwsze chwile zwątpienia i trzeba zacząć ciężej trenować, to zaczynają się schody. Próbujemy jednak temu jakoś zaradzić.

Czyli jako trener może pan powiedzieć, że cały postęp technologiczny ma widoczny wpływ na dzieci i młodzież?
- Tak, oczywiście. Choć trzeba powiedzieć, że nie jest to wina postępu. Nie czarujmy się: gdybym ja w wieku paręnastu lat miał takie możliwości, jakie młodzież ma teraz, to też bym z tego korzystał. Też bym pewnie siedział przed komputerem, a nie gonił po drzewach i grał w piłkę. Ja tych wszystkich technologii po prostu nie miałem w swoim dzieciństwie i wybierałem to, co dla mnie było w tamtej chwili najlepsze. Nudziliśmy się siedząc w domu, więc naturalne było dla nas to, że wychodziliśmy na pole i graliśmy w piłkę. Wtedy było to duże ciekawsze zajęcie niż siedzenie w domu. Teraz młodzież ma jednak dużo większe możliwości. I ma to na nich wielki wpływ. Nawet ja – dorosły człowiek – widzę sam po sobie, że nieraz potrafią mnie wciągnąć jakieś gry komputerowe, czy Internet, choć jako człowiek dojrzały potrafię już nad tym panować i wybierać to, co dobre. Niestety dzieci dzisiaj nie do końca zdają sobie sprawę, jakie zagrożenia z tego płyną i my jako trenerzy musimy starać się robić wszystko, by pokazać im dobry kierunek i wykorzystać te media i możliwości technologiczne w dobry sposób.

A więc nie ma walki z postępem technologicznym…?
- Trzeba się do tego po prostu przystosować i wykorzystać to w jak najlepszy sposób na naszą korzyść. Tak ja uważam. Zobaczymy jak to będzie wyglądało w przyszłości. Jak ten świat się rozwinie, trudno jest w tej chwili powiedzieć. Możemy dojść nawet do takich paranoi, że będziemy żyć w wirtualnym świecie i nie będziemy mieć na to wpływu. Na pewno nie będzie to nasza decyzja, tylko taka będzie potrzeba czasu. Osobiście wychowałem się na takim filmie jak „Kosmos 1999”, przy którym śmialiśmy się z tego, że są tam samoloty i różne promy lotnicze, które latają w kosmos, a tu się nagle okazuje, że to już nie jest fikcja, lecz rzeczywistość. Podobnie może być z tą wirtualnością: wejdziemy do jakiejś gry i tam będziemy żyć, będziemy uprawiać hokej, unihokej, różne sztuki walki i tak dalej. I tam po prostu będziemy się realizować. Możemy się z tego na razie śmiać, ale prawdopodobnie za chwilę tak właśnie może się stać.

Niepokojące czy normalne?
- Trudno powiedzieć (śmiech). Jeżeli tak to będzie wyglądało, jak wspomniałem, to chyba już normalne. Też będzie to jakąś formą ruchu… Trudno to jednak oceniać. Tego postępu nie zatrzymamy, nie ma szans – to jest pewne, a czy będzie to dobre, czy nie – to się dopiero okaże.

Wracając do rzeczywistości… Jakie obecnie grupy prowadzi pan jako trener?
- W chwili obecnej robię wiele rzeczy na raz. Nie ukrywam, że jest to związane również z tym, że jest teraz trochę ciężko na rynku pracy. Każdy, kto interesuje się szkołą wie, że w planach jest likwidacja gimnazjów. W związku z tym są pewne obawy, że mogę stracić pracę. Dlatego też podejmuję się każdego możliwego rodzaju pracy, jaki mogę wykonywać z racji swojego wykształcenia, czy umiejętności. W przypadku hokeja na lodzie prowadzę grupę młodzika w MMKS-ie Podhale Nowy Targ i pomagam trenerowi Markowi Rączce przy pracy z żakiem młodszym. Od Tomka Handzla z Bzik Akademii Sportu otrzymałem z kolei propozycję objęcia funkcji trenera unihokeja i przystałem na nią. W tym roku do sekcji unihokeja w Bziku dołączyło naprawdę bardzo dużo dzieci. W Akademii mamy już pełne dwie grupy wiekowe (przyp. red. pierwsza to dzieci z klas 1-3, druga dzieci z klasy 4-6 szkoły podstawowej). Jeżeli tak dalej będzie się to rozwijało, to kto wie, czy nie będzie trzeba tego rozdzielić na kolejne podgrupy, gdyż obecnie w każdej z dwóch wymienionych mamy już dużo ponad 20 dzieci.

Widzi pan realne szanse rozwoju dla „Bzika”? Myśli pan, że Akademia rozrośnie się jeszcze bardziej?
- Ja jestem przede wszystkim pod wrażeniem rozwoju tego typu przedsięwzięć, bo wiem, że nie jest to jedyna akademia ruchu w Nowym Targu, lecz jest ich kilka, a z tego co się orientuję – żadna z nich nie narzeka na brak zainteresowania. Tym bardziej, że są to zajęcia płatne. Był kiedyś taki okres czasu, że wszystkie sportowe zajęcia dla dzieci i młodzieży były darmowe i nie do końca się to szanowało. Teraz gdy ludzie zaczynają za takie zajęcia płacić, to być może zaczną to bardziej szanować i sumienniej do tego podchodzić, bo skoro już się ktoś deklaruje, że na coś uczęszcza, to uczestniczy w treningach. Tak naprawdę w sporcie – myślę, że wszyscy to potwierdzą – najważniejsza jest systematyczność i zaangażowanie. Jeżeli te dwie rzeczy zostaną spełnione, to jest szansa na osiągnięcie jakiegoś sukcesu. Każdy bowiem wie, że sam talent, który nie jest poparty pracą, sumiennością, rzetelnością i systematycznością, nie wystarczy, by coś osiągnąć.

Zatrzymajmy się na chwilę przy unihokeju, bo z tą dyscypliną jest pan związany w Bzik Akademii. Mimo że ten sport na Podhalu jest dość popularny i stąd wywodzi się naprawdę wielu mistrzów i reprezentantów Polski, to grup pracujących z najmłodszymi dziećmi jest mało. W Nowym Targu jedną z nich jest właśnie Bzik Akademia Sportu. Będzie to rzutowało na cały polski unihokej?
- Jeżeli chodzi o problem sekcji młodzieżowych unihokeja, to myślę, że dużą rolę odgrywa tu fakt, że jest on sportem amatorskim. Nawet kluby osiągające dużo sukcesów powstały z inicjatywy grupki chłopców, którzy gdzieś na podwórku grali w hokeja, potem mieli jakieś marzenia do zrealizowania, których nie zrealizowali i znaleźli alternatywę dla hokeja w unihokeju. Później przychodzili do tej grupy młodsi – najczęściej wychowankowie szkolnych UKS-ów i gdzieś ciągnęli to dalej. Nie ma w tym jednak tradycji, nie ma struktur sportowych otwartych na grupy młodzieżowe. Dlatego też dużo łatwiej ma – według mnie – drużyna unihokeistek MMKS-u, która weszła w te tryby tradycji hokejowych i dużo łatwiej organizacyjnie jest tworzyć przy tym grupy młodzieżowe. Natomiast jeżeli tego nie ma, to jest ciężej. Nie oszukujmy się – większość chłopaków, którzy grają w unihokeja, dokładają do interesu z własnej kieszeni. A skoro dokładają, to trudno, żeby gdzieś tam jeszcze dodatkowo realizowali się jako trenerzy grup młodzieżowych i poświęcać na to swój wolny czas. Wiadomo – gdzieś te próby stworzenia takich struktur były, ale powoli to zanika i jest to niewątpliwie problem. Jest więc jednocześnie szansa, by w akademiach sportu mogło to znów zacząć funkcjonować. Rozmawiałem z Tomkiem Handzlem z „Bzika” i ma on pewne pomysły na rozwój dziecięcego unihokeja. Ma w planach rozmawiać z władzami Polskiego Związku Unihokeja, żeby w tym szukać jakiegoś rozwiązania na rozwój dyscypliny. Tak naprawdę obecnie tylko Wiatr Ludźmierz szkoli młodzież na Podhalu, jeśli chodzi o grupy młodzieżowe. Wynikło to też z tego, że znalazł się jeden człowiek, który miał wielką chęć to zrobić. Czy wytrzyma on w tym postanowieniu i czy długo to będzie w ten sposób funkcjonowało w tym klubie? Trudno mi powiedzieć. O wszystkim będą tak naprawdę decydować pieniądze i będzie to miało wpływ na rozwój całego unihokeja. Ta dyscyplina ma niestety ten problem, że w unihokeja w Polsce gra się na obrzeżach, a nasz kraj wzdłuż i wszerz ma jakieś 700-800 kilometrów, przez co zaczynają się problemy z dojazdami, a co za tym idzie – również finansami. To potem rzutuje na różne rzeczy. Być może The World Games 2017, czyli te igrzyska dyscyplin nie-olimpijskich, które odbędą się we Wrocławiu, będzie miało pozytywny wpływ na polski unihokej. Na pewno mogą w tym pomóc media, bo niewątpliwie będzie bardzo duże zainteresowanie tym w telewizji. Wśród tych dyscyplin nie-olimpijskich jest również unihokej, więc może dzięki mediom będzie on mógł potem rozwinąć się w innych miastach, zwłaszcza w tych większych – byłoby super. To jest według mnie teraz największa szansa dla polskiego unihokeja. Jeżeli się tego nie wykorzysta, to będzie potem bardzo ciężko walczyć o tę dyscyplinę w Polsce.

Sam byłem ostatnio na unihokejowym turnieju Polish Open, który miał być czymś przygotowującym Wrocław do TWG 2017. I rzeczywiście, gdy wchodziło się na halę WKK Center we Wrocławiu, czuć było profesjonalizm, czuć było imprezę międzynarodową… Czyli coś, co przyciąga media.
- No właśnie. Najlepszym przykładem na to, że dzięki mediom coś może się rozwinąć są igrzyska osób niepełnosprawnych. Kto jeszcze 12 lat temu wiedział cokolwiek o paraolimpiadzie, gdy w 2004 roku po raz pierwszy miała miejsce w Atenach? Ktoś, kto się mocno interesował sportem, ten wiedział, że coś takiego się odbywa, ale ogólnie tego nie było nawet w telewizji i mało co w innych mediach. Nie mówiąc już o tym, żeby sportowcy niepełnosprawni dostawali za to jakieś pieniądze, bo nie było o tym mowy. A teraz? W tym roku na paraolimpiadzie w Rio de Janeiro transmisji telewizyjnych było niedużo mniej niż z klasycznej olimpiady, sportowcy niepełnosprawni otrzymywali normalne stypendia, mieli takie same przygotowania, jak pełnosprawni sportowcy, a na dodatek mówi się o tym, że już od przyszłej olimpiady dla osób niepełnosprawnych medaliści będą mieli wypłacaną normalną emeryturę sportową po zakończeniu kariery – tak jak teraz sportowcy pełnosprawni. Nietrudno więc dostrzec jak to wszystko poszło to przodu, gdy weszły w to media. Stety – niestety, to, co nazywamy największym przekleństwem dla młodzieży, czyli właśnie media, są jednocześnie czymś, bez czego tak naprawdę nie ma rozwoju i powstaje nam tak naprawdę zamknięte koło (śmiech)!

Czyli media są główną szansą dla unihokeja, dla jego rozwoju?
- Jak najbardziej. Każdy, kto kiedykolwiek bawił się w unihokeja, ten wie jak fajna jest to dyscyplina i jak fajnie rozwija. Oczywiście była też kiedyś taka sytuacja, że ktoś próbował w Nowym Targu zabić ten unihokej, gdyż twierdził, że jest on zagrożeniem dla hokeja. Nieprawda! Zawsze to powtarzam, że unihokej nigdy nie jest w stanie zabić hokeja, bo zawsze każdy chłopak w Nowym Targu chce najpierw grać w hokeja – i mówię to z własnych doświadczeń. Każdy z moich podopiecznych, który rezygnował z gry w hokeja i zajął się unihokejem, robił to tylko ze względu na finanse albo przez to, że jego rodziców nie było stać na to, by go wozić na treningi. Unihokej na pewno nie zabija i nigdy nie zabije hokeja. Walka o to jednak była. Ktoś zarzucał, że unihokej jest jakąś nienaturalną odmianą hokeja: że na przykład pozycja bramkarza jest nienaturalna – choć w tym wypadku moim zdaniem pomysł, żeby bramkarz bronił na kolanach też nie jest jakiś mądry, ale nie ma innego wyjścia. Może gdzieś w przyszłości to się zmieni i unihokejowy bramkarz również będzie miał kija. Tak czy siak: jako gra unihokej jest czymś świetnym i na pewno każdy, kto w niego gra, nie żałuje tego i realizuje się w tym.

A czy w jakikolwiek sposób podjąłby się pan oceny działaczy Polskiego Związku Unihokeja na przestrzeni ostatnich lat?
- …

I tym pozostawionym (na razie) bez odpowiedzi pytaniem kończymy pierwszą część mojej rozmowy z panem Kaczmarczykiem. Ciąg dalszy wywiadu będziecie Państwo mogli przeczytać w mojej kolejnej publikacji. Tymczasem pozostawiam Państwa z pytaniem: unihokej w Polsce powoli się kończy, czy też może ma przed sobą realne szanse na rozwój?

Zapraszam do komentowania powyższego artykułu, wymieniania się spostrzeżeniami i pomysłami! Pamiętajmy, że każdy z nas może mieć wpływ na rozwój sportu wśród młodzieży, jak i rozwój lub jego zaprzeczenie w przypadku unihokeja w Polsce. A wpływ ten może być zarówno dobry, jak i zły. Starajmy się jednak wybierać tę pierwszą opcję.

Zobacz również:

Tekst Jakub Udziela
Zdjęcia Bzik

Komentarze







reklama