05.09.2016 | Czytano: 2422

Pozbawieni złudzeń

- Wszyscy pracujący w naszym hokeju powinni uderzyć się w piersi, bo taki potencjał nie wystarczy nawet na zaplecze elity – grzmi Andrzej Słowakiewicz.

Od 1992 roku czekamy na awans polskich hokeistów do igrzysk olimpijskich i poczekamy jeszcze co najmniej do 2022 roku. Z polskiej grupy na igrzyska w 2018 roku Słoweńcy, z którymi jeszcze nie tak dawno wygrywaliśmy.

Nie mam wcale na myśli wygraną w katowickim czempionacie, ale jeszcze kilka lat wstecz, kiedy trzy drużyny polskie występowały w Interlidze. Myśmy nie kontynuowali przygody w tych rozgrywkach, a do Węgrów i Słoweńców doszli Austriacy i z Interligi powstała dochodowa EBEL. Uczestnicy zarobili postępy. Nam przeszkadzało, że trzeba często grać i daleko wyjeżdżać. – Wolimy występować w lidze tramwajowej - wyśmiewał się wówczas  Andrzej Słowakiewicz, który z Podhalem wygrał Interligę i przestrzegał, że to może być gwóźdź do trumny polskiego hokeja.

Słowenia, Dania i Białoruś pokazała nam miejsce w szeregu, w jego ostatnim rzędzie. Czas na odbudowę polskiego hokeja, tak jak zrobili to w Danii i Słowenii. Czy to realne? Jeśli ktoś spojrzy na działania centrali, to ma odpowiedź gotową. Nie ma ligi na tym globie, która tak późno skompletowałaby skład najwyższej klasy rozgrywkowej, a terminarz podała niecałe dwa tygodnie przed pierwszym gwizdkiem. Jeśli w błahych sprawach są problemy, to co tu mówić o programie na lata. Do tego młodym zamyka się drogę do gry w ekstraklasie, zwiększając liczbę obcokrajowców, dodajmy często marnych. Takim sposobem nie zrobimy nawet kroczku do przodu, a kto stoi w miejscu, ten się cofa.

Marzą nam się igrzyska, ale spójrzmy na naszych rywali. Mają w składzie graczy, którzy występują w NHL czy KHL. My tymczasem eksportujemy kadrowiczów do Wielkiej Brytanii. W KHL mamy Wojtka Wolskiego, ale ten w reprezentacji Polski nie może grać. Nic więc dziwnego, że turniej w Mińsku zakończyliśmy z zerowym dorobkiem punktowym, z sześcioma bramkami zdobytymi i szesnastoma straconymi.

Nie byliśmy faworytem turnieju, ale liczyliśmy przynajmniej na lepszą postawę biało –czerwonych. A może na cud? Co na to podhalańscy olimpijczycy? Jak oceniają postawę naszej drużyny narodowej?

Gabriel Samolej – były bramkarz reprezentacji Polski, trzykrotny olimpijczyk.

- Nie jechaliśmy do Mińska w roli faworyta. Wierzyliśmy jednak, że nasi powalczą i wrócą chociaż z jednym zwycięstwem. Po meczu ze Słowenią stało się jasne, że o niespodziankę będzie trudno. Wynik powiedział wszystko. Początek z Białorusią był obiecujący, ale później powróciły stare grzechy. Faule, przestoje w grze, a Białoruś z każdą minutą podkręcała tempo, lepiej jeżdżąc na łyżwach i operując kijem. Ambicja z takim rywalem to za mało. Gospodarze turnieju załatwili nas w sześć minut, a potem sfolgowali, bo czekał ich finał. Przykre, ale prawdziwe. Z Danią był mecz o pietruszkę i wydawało nam się, że wytworzyła się szansa na korzystny rezultat. Duńczycy nie dopuścili do kompromitacji. Dużą niespodzianką była postawa Słoweńców. Imponowała mi ich konsekwencja i forma bramkarza. Obecność Kopitara wyraźnie zmobilizowała kolegów. To nie była ta sama drużyna co w Katowicach. In minus zaskoczyli mnie Duńczycy, którzy w ostatnich latach zrobili ogromne postępy. Nasi przeciwnicy dali nam do zrozumienia, że dzieli nas od nich różnica klas. Radziszewski czy Odrobny? – to pytanie, które zapewne nurtuje kibiców. Trener Płachta od jakiegoś czasu stawia na Odrobnego i tego się trzyma. Czy słusznie? Mogłabym się z nim spierać. Radzik miał dobre występy nie tylko w Katowicach, ale teraz w Lidze Mistrzów. Był w rytmie meczowym. Trener uznał, że bramkarze będą bronili na przemian. Ja w bramce widziałbym Radziszewskiego.

Andrzej Słowakiewicz – były reprezentacyjny obrońca, olimpijczyk, trener.

- W każdym elemencie uwypukliły się braki w wyszkoleniu technicznym. Ustępowaliśmy rywalom o dwie klasy nawet pod względem przygotowania fizycznego. Zauważyłem, że zawodnicy bardzo słabo pracują w klubach i to w tych wiodących. Sił nie ma, to i nogi nie chodzą. Dlatego trudno było o korzystny wynik, zaprezentowanie się z dobrej strony. Rywale, gdy zapewnili sobie korzystny wynik, wykorzystując bezlitośnie nasze błędy, dali nam pograć i odnosiło się wrażenie, że gramy z nimi jak równy z równym. To złudzenie. Wszyscy pracujący w naszym hokeju powinni uderzyć się w piersi, bo taki potencjał nie wystarczy nawet na zaplecze elity. Za wyjątkiem Pasiuta, który obrał dobry kierunek, pozostali nasi grają w zagranicznych ligach, o których się mało mówi. Są to podrzędne ligi, drugo - i trzecioligowe, podczas, gdy nasi rywale dysponowali graczami, którzy występują w ligach z najwyższej półki. Było widać różnicę. Poza Radziszewskim nie mamy bramkarza na wysokim poziomie. „Radzik” jest już nie pierwszej młodości, a w lidze nie daje się szansy pograć młodym - Łubie czy Zabolotnemu. Oni w swoich klubach powinni być jedynkami. Sami sobie podcinamy korzenie.

Jacek Szopiński – były reprezentant, olimpijczyk, trener.

- Poziom wyszkolenia naszych rywali jest znacznie wyższy niż naszych, ale można było z nimi podjąć walkę. Pod jednym warunkiem, że bylibyśmy optymalnie przygotowani. Nasza drużyna do tego występu nie była przygotowana. Nie dało się żadnego rywala ugryźć, bo brakowało nam wszystkiego – agresji, szybkości, determinacji. Braki w podstawowych elementach można nadrobić ambicją, ale ona może wystąpić tylko wtedy, gdy drużyna jest optymalnie przygotowana. Tymczasem część zawodników dopiero zbiera się w Anglii, zaczynają sezon później, więc nie pracowali na pełnych obrotach. Nasi nie grają też w mocnych ligach. Niby większość zawodników powinna być przygotowana, a nie była. Gracze GKS Tychy niczym się nie wyróżniali, a wręcz byli słabymi ogniwami. Dużo do myślenia powinna dać porażka z czeską Porubą. W normalnej dyspozycji to byłoby niemożliwe. A jednak dokonaliśmy tego. Uważam też, że powinno postawić się na Radziszewskiego. Bronił trzy mecze w Lidze Mistrzów, z zespołami reprezentującymi wyższy poziom i pokazał się z dobrej strony. Był też w rytmie meczowym. Nie byłem w środku drużyny i nie wiem dlaczego między slupami stał Odrobny. To była decyzja trenerów.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama