07.01.2009 | Czytano: 2239

Z motyką na Słońce?

Czas Świąt Bożego Narodzenia skłania do refleksji, zadumy, snucia planów na przyszłość. Między konsumpcją karpia smażonego, a w galarecie, rodzą się różne pomysły, tym bardziej, gdy na szklanym ekranie pokazują mecze najstarszego i najbardziej prestiżowego na Starym Kontynencie turnieju hokejowego, Spengler Cup.

To musi ruszać prawdziwego fana tej dyscypliny sportu. Zapewne właściciel drużyny hokejowej, Wiesław Wojas nim jest i takiej okazji nie przegapił. Szybko wtedy zadziałała wyobraźnia. „Jak dobrze byłoby zagrać w Lidze Mistrzów”. W końcu biznesmen, umie liczyć. Są korzyści, ale też wydatki. Jak do niej się dostać? – nagle szare komórki podsunęły mu to pytanie. Pierwszy warunek, to wywalczenie tytułu mistrza kraju, a potem trzeba przebrnąć eliminacje, na pewno… nie z frajerami. Żeby tego dokonać trzeba mieć znacznie większy budżet niż obecnie. - Aby zrealizować te marzenia jestem gotów zwiększyć budżet klubu i dokonać niezbędnych wzmocnień zespołu – zapewniał.

Skąd ściągnąć dobrych graczy? Najlepiej z kolebki hokeja. „ Kota w worku bym nie kupował – odparł Milan Jančuška i widać chłopisko mocno stąpa po ziemi, mimo iż nie znał „la frajerów” zza „wielkiej wody” w Podhalu. Ani Thierry Noël, ani Scott Jewitt, ani David Lemanowicz, ani też Jason LaFreniere nie okazali się gwiazdami nawet na miarę naszej marnej ligi. W popłochu opuszczali nasz kraj. Tego ostatniego zapamiętano jedynie z rozrywkowego trybu życia. Już w drodze do Nowego Targu załapał się na święcie piwa „Oktoberfest” w Monachium. Potem bardziej rozpoznawany był przez panie z salonu masażu na Niwie, niż przez kibiców. Po dwóch meczach podziękowano mu za grę.

Jeszcze lepszy był Andrzej Świercz. Ten nie rozegrał ani jednego meczu w barwach Podhala. Przyjechał z bilansem 130 goli. Szybko się okazało, że…w rozgrywkach szkolnych. Z drużyną seniorów odbył zaledwie dwa treningi. Słabo jeździł na łyżwach, o reszcie hokejowych niuansów nie wspomnę. Potem trenował z juniorami i juniorami młodszymi, ale nawet tam się nie załapał. Pod osłoną nocy wyjechał z Nowego Targu, zapominając zwrócić koszulek.

To tylko dowód na to, że nie wszystko co z kolebki hokeja jest „złotem”. Zapewne szef „Szarotek” pamięta tych „cudownych” grajków i dlatego „zapuścił” sieci na Kanadyjczyków z wyższej półki. Szybko okazało się, po sondzie menedżerów, iż prawdziwi grajkowie wysoko się cenią (10 -15 tys. euro za miesiąc).

Szef Podhala poskakał po „kanałach” i …zaproponował kolejne rozwiązanie. Zakomunikował, że w przyszłym sezonie chciałby, by jego zespół wspólnie z Cracovią występował w … rozgrywkach z drużynami słowackimi. Nie określił czy to ma być liga słowacka, czy jakiś nowy twór. W przedsięwzięcie to ponoć mocno zaangażował się ambasador Republiki Słowacji w Polsce František Ružička. Czy na tyle będzie mocny, by zamieszać w Słowackiej Federacji Hokeja?

- Słowacki Związek Hokeja na Lodzie i spółka Pro-Hokej nie rozważają możliwości powiększenia ligi. Wprost przeciwnie, są u nas silne tendencje, aby zmierzać w odwrotnym kierunku – skomentował wizję Wojasa, Vladimír Paštinský, dyrektor prowadzącej rozgrywki spółki Pro-Hokej.

Pomysł z grą za południową granicą jest ciekawy, ale nie odkrywczy. Zrodził się już w latach 70- tych, gdy Podhale było potęgą na krajowym podwórku ( 9 tytułów z rzędu) i liczącym się zespołem na międzynarodowej arenie, nieraz wygrywając z czechosłowackimi zespołami. Połowa drużyny reprezentowała wtedy barwy kraju na mistrzostwach świata ( często w światowej elicie) i igrzyskach olimpijskich. Wtedy się nie udało. Może Wiesław Wojas będzie miał więcej szczęścia. Już zaczynamy mu kibicować.
DO TOHO! DO TOHO!

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama