02.05.2016 | Czytano: 3067

Tomasz Malasiński: Nie wiedziałem o jubileuszu. Zostaję na Wyspach (+zdjęcia)

Tomasz Malasiński, wychowanek Podhala, napastnik reprezentacji Polski, z przytupem uczcił swój setny mecz w biało-czerwonej koszulce. W jakże ważnym meczu - ze Słowenią - zdobył trzy gole, a po meczu dowiedział się, że były to bramki na jubileusz.

- Sebastian Królicki wcześniej wspominał, że setny mecz rozegram w reprezentacji, ale dokładnie nie wiedziałem, który to będzie. Szczęście się do mnie uśmiechnęło, że w tak ważnym meczu ustrzeliłem hat tricka. Tym większa była radość, bo wygraliśmy - mówi skromnie popularny „Malaś”.

- Który z tych trzech goli był- według ciebie – paluszki lizać!?

- Ten drugi, zdobyty po kontrataku z Brykiem i Wronką. Jechaliśmy trzy na dwa, Patryk dał mi krążek do pustej bramki. Trzeba było trzymać kij w odpowiednim miejscu, dołożyć łopatkę kija, by zatrzepotał w siatce.

- Polska publika nie zna zwyczaju, że po zdobyciu przez zawodnika trzech goli na lód rzuca się czapeczki?

- Na to wygląda, bo tylko jedna znalazła się na lodzie. Nie miałem więc dużo do zbierania (śmiech). Wisi na ścianie. Krążek z tego meczu też jest w mojej kolekcji.

- Tam gdzie grasz na co dzień czapki lecą na taflę?

- Lecą, chociaż też nie dużo.

- W turnieju pokazaliście dwa oblicza. Jak mówi twój kolega z ataku - Krzysztof Zapała - rozegraliście dwa turnieje w jednym. Czy możesz to jakoś wytłumaczyć?

- Zgadzam się z „Kazkiem”. Trudno jednak wytłumaczyć nasze przeobrażenie. Byliśmy nastawieni na walkę od pierwszego spotkania. Chcieliśmy wgrać z Włochami, zrewanżować im się za porażkę w Krakowie. Niestety nie udało się. Może nerwy? Na pewno jakiś wpływ na końcowy rezultat miały kary, które seriami łapaliśmy. Nie mogliśmy złapać właściwego rytmu gry. Gdy wyrównaliśmy na 1:1, z kolei zabrakło koncentracji i Włosi szybko odpowiedzieli. Później bardzo dobrze bronili własnej bramki.

- Z Koreą wygraliście przed mistrzostwami świata. Można rzecz, że wygraliście bitwę, a przegraliście z nimi wojnę.

- Dokładnie. Graliśmy z nimi w małym „Spodku”, w innej atmosferze, w dodatku Koreańczycy dopiero co przylecieli do Polski. Jeszcze się nie zaaklimatyzowali. To nie był zły zespół, bo zapewne wielu kibiców tak myśli. Mieli Kanadyjczyków, którzy zdecydowanie podnieśli poziom drużyny. Robiliśmy wszystko, by ich ograć. Mieliśmy przewagę, prowadziliśmy grę, ale nie potrafiliśmy się przebić przez ich bramkarza. Tymczasem oni wykorzystali każdy nasz błąd, a nam, po każdej nieudanej próbie, mentalność siadała.

- Po porażkach z Włochami i Koreą trudno było o optymizm przed spotkaniem ze Słoweńcami - faworytem mistrzostw. Zaczynał się palić grunt pod nogami. Pozostała walka o utrzymanie. Była specjalna mobilizacja przez tym spotkaniem?

- Zdawaliśmy sobie sprawę, że czekają nas mecze ze spadkowiczami z elity. Postanowiliśmy, że musimy wrócić do swojej gry, że musimy stworzyć kolektyw i przede wszystkim mocno grać w defensywie. To nam się udało. Napracowaliśmy się ile wlezie, bo przecież wiele minut graliśmy w osłabieniu. Było jednak widać, że każdy za każdego wskoczyłby w ogień. Staliśmy się zespołem. Z Austrią nie straciliśmy gola, mimo że znowu nie ustrzegliśmy się wykluczeń z gry. Wróciliśmy jednak do tej gry z Krakowa. Wszyscy graliśmy razem, blisko siebie, bardzo dobrze bronili bramkarze –Radziszewski ze Słowenią i Odrobny z Austrią. Zaprezentowaliśmy hokej skuteczny w obronie i ataku.

- Nie żal, że drugi raz z rzędu elita była tak blisko, na wyciągniecie ręki?

- Żal, bo zabrakło jednego punktu. Teraz można gdybać. Na pewno jest mały niedosyt, ale z drugiej strony radość, bo utrzymaliśmy się, a to był nasz obowiązek. Pokazaliśmy, że mamy serce do gry i umiejętności. Kibice po ostatnich trzech meczach powinni być zadowoleni.

- Może sprawdzi się powiedzenie „do trzech razy sztuka” i w przyszłym roku wywalczycie awans do elity?

- Mamy taką nadzieję. Nie będziemy już gospodarzami czempionatu, a więc spadnie z nas presja. Nie ukrywajmy, że przed występem w Katowicach pompowany był balon. O niczym się nie mówiło tylko o awansie do elity. Być może to wpłynęło na naszą postawę w pierwszych spotkaniach. Teraz presja będzie mniejsza. Może uda się awansować. Katowicki turniej pokazał, że potrafimy grać z silnymi rywalami jak równy z równym i z nimi wygrywać.

- Zmieniasz klimat, czy zostajesz na Wyspach?

- Zostaję.

- Mariusz Czerkawski twierdził, że powinieneś grać w lidze szwedzkiej. Skoro poruszył ten temat na antenie TVP Sport, to można było przypuszczać, że swoimi kanałami ci coś nagrywa.

- Nikt się do mnie nie zgłosił i raczej nie obieram kierunku na Skandynawię. Zostaję na tam gdzie dotychczas grałem. Tam mi dobrze, tam podpisałem kontrakt. Cieszę się, że mi ufają i chcą, żebym reprezentował barwy ich klubu. Jestem zadowolony, oni chyba również.

Stefan Leśniowski
Zdjęcia Michał Chwieduk - Biuro Prasowe MŚ
 

Komentarze







reklama