30.03.2016 | Czytano: 2211

Marek Ziętara: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

- Nie ukrywam, że rozmawiałem z prezes Agatą Michalską. Z jej strony padła propozycja poprowadzenia drużyny. Nie wykluczam, że pozostanę, chociaż pojawiły się dwie konkretne oferty z klubów ekstraklasy. Chcę na spokojnie je rozważyć – mówi Marek Ziętara, z którym rozmawiamy o minionym sezonie i przyszłości.

Konia z rzędem temu, kto przed sezonem postawiłby pieniądze, że „szarotki” sezon zakończą na trzecim miejscu. Ba, po dziesięciu latach zagrają w finale Pucharu Polski! A to dlatego, że z drużyny, która przed rokiem zdobywała brązowy medal, odeszło sześciu graczy. Hokeistów, którzy decydowali o obliczu zespołu. Do tego w trakcie sezonu zespół prześladowały kontuzji, które wyeliminowały zawodników na wiele tygodni. Mimo ubytków kadrowych ciągle biło serce drużyny, która płatała psikusy możnym tej ligi. Odniosła 12 zwycięstw z rzędu. Była niepokonana u siebie od 26 marca do 6 grudnia. Pod względem zdobytych goli „szarotki” zajęły piąte miejsce, a dziesiąte pod względem straconych. Świetnie grały osłabienia - druga pozycja (89,42 % skuteczność) i piąte w grze w przewadze (15,81 %). Najbardziej niechlubna jest pozycja „kary” – drugie miejsce.

- Matematyka to królowa nauk. Uważasz, że statystyki nie kłamią?

- Nie da się ich oszukać. Są wskaźnikiem naszego końcowego wyniku. Odbieram je pozytywnie, tym bardziej, że wszyscy wiemy jaką siłą i ogromnym budżetem dysponowały zespoły przed nami. Cracovię i Tychy zbudowano z reprezentantów Polski i dokooptowano 6-7 obcokrajowców. Nasza trzecia pozycja jest adekwatna do możliwości, a nawet może coś więcej biorąc sytuację kadrową od grudnia do play off. W tym okresie nawiedziły nas potężne kontuzje. Pod tym względem był to najgorszy sezon odkąd pracuję… Były momenty, że trzech środkowych – Bryniczka, Neupauer i Kapica - długo leczyło kontuzje. Wypadł ze składu Michalski, Gruszka, Mrugała, na drobne urazy narzekał Sulka, a na ćwierćfinał play off wyleciał Jokila. Najskuteczniejszy atak w sezonie zasadniczym rozpadł się, bo gdy wrócił Jokila, to kontuzję złapał Tapio. W żadnym meczu play off nie mogłem skorzystać w komplecie z pierwszej formacji, która była przygotowywana na gry w przewadze. Mało tego, w meczu z Oświęcimiem urazu nabawił się Raszka. Cały czas musiałem lawirować składem. To odbijało się na naszej grze w przewagach.

- Wielokrotnie powtarzałeś, że hokej nie jest dla lalusiów. Byli w zespole wojownicy, którzy ryzykowali zdrowiem, byle zagrać w ważnym meczu?

- Tak. Może nie było to zbyt mądre, ale takie sytuacje oddzielają twarde charaktery od słabych. Gdy przychodzi faza play off trzeba zacisnąć zęby. Oczywiście na ile to możliwe zaryzykować zdrowiem, poświecić się dla drużyny. Gruszka grał w kracie i ze złamaną kością oczodołu. Na pewno czuł dyskomfort. Niestety były kontuzji i nie dało się zacisnąć zębów. Wynikały głównie z pecha, a nie z przeciążenia. W takich okolicznościach, utrzymanie trzeciej pozycji po sezonie zasadniczym, to ogromny sukces. Tym bardziej, że nie miałem wielkich manewrów w rotowaniu składem. Było widać, po powrocie rekonwalescentów, że trybiki nie funkcjonowały idealnie, szczególnie w detalach i aspekcie taktycznym.

- Trzeba być mądrym, gdy walczy się z gigantem. Lepiej schować się za gardę niż dostawać w łeb. Podzielasz ten pogląd?

- No tak. Nie zawsze można było iść na żywioł. Wygrywaliśmy z możnymi ligi taktyką, cierpliwością i konsekwencją. Sezon zasadniczy jednak różni się od play off. To całkiem nowy rozdział i najważniejszy moment w sezonie. Żeby osiągnąć wynik trzeba być w optymalnej dyspozycji, bezbłędnie realizować założenia taktyczne i no i zawodnicy muszą być zdrowi. Żaden trybik nie może wyskoczyć, bo maszyna przestanie należycie funkcjonować.

- Najlepsze drużyny muszą mieć nie tylko gwiazdy, ale przede wszystkim kręgosłup. Takie połączenie gwarantuje poziom i uprawnia do gry o najwyższe miejsca. Twoje Podhale miało kręgosłup?

- Nie tylko w tym sezonie, ale także w poprzednim tworzyliśmy kolektyw. To on był kluczem do sukcesu. Kręgosłupem były dwie pierwsze formacje, co pokazują statystyki. To tak jak z pociągiem, musi być lokomotywa, która ciągnęłaby wagoniki. Trzon drużyny był, chociaż nie tak potężny jak w Tychach i Cracovii.

- Były mecze, że z wymienionymi gigantami graliście jak równy z równym, a nawet zwyciężaliście?

- Każdej drużynie przytrafiają się słabsze dni i sztuką jest to wykorzystać. Nam udało się wykorzystać momenty kiedy byliśmy w optymalnej formie i składzie, a przeciwnik miał problemy kadrowe. Przykładem może być półfinałowy pojedynek Pucharu Polski z Tychami. Wtedy złamaliśmy mocną drużynę. W play off o sile drużyny decyzją cztery wyrównane piątki. To ogromny handicap, gdy gra się kilkanaście spotkań w krótkim odstępie czasowym. Mistrz i wicemistrz miał cztery formacje i wykorzystywane były regularnie. Tychom w finale wylecieli obrońcy z powodu kontuzji i gra się posypała. Kolusz musiał łatać dziurę. Wykorzystał to przeciwnik.

- Widziałeś w oczach graczy strach przed jakimś meczem?

- To nie ta sama drużyna co trzy lata temu, która miałaby strach w oczach czy też nie wytrzymywałaby presji. Wtedy, w debiucie w ekstraklasie, było widać niepewność. Drużyna oparta jednak była na juniorach i dostawała lanie. Obecnie wytworzyła się grupa doświadczonych zawodników, wzmocniona obcokrajowcami, którzy już z niejednego pieca chleb jedli. Zawodnicy zawsze mieli ogromny zapał, do każdego meczu przystępowali z wiarą w zwycięstwo. Wychodzili na taflę nabuzowani z okrzykami na ustach. Udało mi się stworzyć świetny klimat w zespole, tworzyliśmy jedną rodzinę. Zawsze, prowadzonym przez ze mnie zespołem, wpajałem, że trzeba wierzyć w wygraną, bo w sporcie wszystko jest możliwe. Psychika odgrywa niebagatelną rolę. Rodzinna atmosfera, to z kolei czynnik, który powoduje, że w drużynie obowiązuje zasada – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

- Po roku gry twojego zespołu w PHL mówiło się, mimo zajętego ostatniego miejsca, że drużyna ma potencjał i przyszłość. Nadal jest to aktualne?

- To jest głębszy temat. W 2010 roku, po zdobyciu mistrzostwa Polski, wycofał się główny sponsor i perspektywiczna drużyna się rozpadła. Najbardziej utalentowani rozpierzchli się po kraju. Pozostał środek i 12-13 juniorów. Zespół w takim kształcie miał się sprawdzić. Miał dać odpowiedź, kto w przeciągu 2-3 lat ma możliwość rozwoju. To była selekcja i z części trzeba było zrezygnować. Część graczy wskoczyła na poziom reprezentacji kraju. Ogromne postępy poczynił Wronka i Jaśkiewicz, a także Wielkiewicz, który także znalazł się w szerokiej kadrze Polski. To pracowite ogniwa, które wybiły się ponad stan. Niestety nie udał się powrót naszych wychowanków, nad czym ubolewam.

- No właśnie. Kierunek budowania drużyny zakładał, iż co sezon mieli wracać wychowankowie. Wracali, ale na rok i znikali. Budowa co sezon zaczynała się od nowa?

- Niby wracali, a uciekali. Gdyby ten warunek został spełniony, to razem z tymi co się wybili, byłaby świetna drużyna. Dziubiński i Kapica mieli świetny poprzedni sezon. Pracą ze mną i postawą na lodzie zapracowali na oferty z możniejszych klubów. Nam ze względów finansowych nie udało się ich zatrzymać. Przed obecnym sezonem wrócił Zapała z Sanoka, o którym zrobiło się trochę cicho. Świetnie przepracował sezon i znowu wypłynął na szerokie wody. „Kazek” był najlepszym zawodnikiem w PHL. Podejrzewam, że teraz przebiera w ofertach.

- Zapewne nie tylko on, ale także Wronka i Jaśkiewicz.

- Sytuacja znowu stanie się niekomfortowa. Nie do tego zmierzaliśmy. Niestety pojawiły się na rynku dwa bogate kluby z budżetami niejednego zachodniego klubu i one rozdają karty. Wykupują wszystko co najlepsze w Polsce. Pozostało jeszcze 6- 7 graczy do wzięcia i zapewne po nich sięgną. Na naszym polskim rynku nie zostawią już nic. Ale kto bogatemu zabroni? Mają pieniądze to szaleją. W hokeja nie gra się wiecznie i nie dziwię się, że zawodnicy wybierają kilkakrotnie wyższą ofertę. Żaden z utalentowanych, młodych graczy nie wybierze się jednak do lepszych lig świata, bo w kraju ma jak u Pana Boga za piecem. Woli wybrać większe pieniądze w naszej lidze, niż ciężką pracę w ligach zagranicznych, ale dającą rozwój. Zawodnik sam powinien decydować o swojej przyszłości. Musiałby zaryzykować, więc wybiera wygodę. Grając przeciwko słabszym, poziomu sportowego nie podniesie.

- Jeśli nie wygracie, to z szatni nie wyjdziecie żywi – zdarzyło ci się tymi słowami motywować graczy?

- Aż takimi nie, ale każdy, kto mnie zna, wie, że nie lubię przegrywać i często w szatni padają ostre słowa.

- Ranisz czasami słowami?

- Może czasem w nerwach niejednokrotnie poślę ostrą wiązankę. Zdarza się, że w szatni coś leci ze ścian. Trener nie może nie widzieć pewnych rzeczy i milczeć. Tym bardziej, gdy powielane są błędy albo ewidentnie nie realizuje się założenia taktyczne. Mam temperament i chłopcy o tym wiedzą, że przestrzegam dyscypliny nie tylko w szatni, ale także poza nią. Staram się, by panowała rodzinna atmosfera. Jestem zawsze do dyspozycji graczy. Z każdym potrafię pożartować, pośmiać się, ale jak przychodzi trening czy mecz, to inaczej na wszystko patrzę i reaguję. Jestem ostry, wymagający i bardzo często padają bardzo ciężkie słowa, ale nie aż takie, żeby miały ranić. Raczej stosuję jej do drużyny niż wybranego zawodnika.

- Sposób na wyciąganie drużyny z dołka?

- Obszerny temat. Wpadanie w dołek może mieć różne przyczyny. Trzeba je szybko zdiagnozować i zapobiegać. Trzeba ustalić czy jest to dołek fizyczny (przykręcić śrubę czy odpuścić), psychiczny, dotyczy zespołu czy tylko wybranych zawodników. Na dołek może wpłynąć plaga kontuzji, która rozbija formacje i koncepcję gry. W tym sezonie, mimo mnóstwa kontuzji, uniknęliśmy dłuższych kryzysów.

- Ostatnie sekundy meczu. Ściągasz bramkarza. Co w 30 sekund jesteś w stanie przekazać graczom?

- To ważny element gry. Mam wytypowaną szóstkę zawodników, z którą przećwiczone mam pewne warianty gry, ustawienia na pozycjach. W tych 30 sekundach przypominam schemat gry, ustawnie „zamka” i przede wszystkim motywuję graczy.

- Ile w minionym sezonie miałeś nieprzespanych nocy?

- Każdy mecz ogromnie przeżywam. Nocami rozgrywam go drugi raz. Nieraz do 3-4 nad ranem oglądam na wideo, analizuję i zastanawiam się co było przyczyną przegranej, niewykorzystanej sytuacji. Krótko mówiąc co poprawić, by było jeszcze lepiej, nawet po wygranym spotkaniu. Było sporo nieprzespanych nocy. To kosztuje dużo zdrowia.

- Jakie trunki lubisz?

- Nie jestem zwolennikiem alkoholu, bo zdrowie mi nie pozwala. Ale lampką dobrego wina nie pogardzę.

- Po jakimś meczu przydała się, by zapomnieć co było złe?

- Pewnie. Dwie lampki dobrego wina pozwalają odreagować i szybciej zasnąć.

- Nie jest tajemnicą, że sędziowie cię wkurzają.

- Temat morze. Poziom sędziowania z roku na rok jest coraz gorszy. Trudno powiedzieć czy ich błędy wynikają z nieudolności, złośliwości czy też z sympatii do jakiegoś klubu. Brak młodych, zdolnych arbitrów. Nikt też nie czuwa nad ich rozwojem, bo nie istnieje Wydział Sędziowski. Nie ma nawet komu się na nich poskarżyć czy też wysłać wideo, by zweryfikować sporne sytuacje. Tymczasem podobne faule jednej drużynie się gwiżdże, innej gwizdek milczy. Ze złości pozostało tylko zacisnąć zęby. To przykre, bo powinni być profesjonalistami. To ich złe decyzje marnują wysiłek wielu ludzi, którzy pracują na końcowy wynik. Można się zastanowić czy nie korzystać z sędziów zagranicznych, z lepszych lig. Tym bardziej, że kluby płacą arbitrom za wykonywaną pracę, a nie PZHL.

- Są przyjaźnie w świecie trenerów?

- Są przyjaciele i wrogowie, jak w każdej dyscyplinie.

- Skąd alergia do trenera JKH?

- Do pewnego momentu mieliśmy normalne relacje. Jestem w lidze już osiem lat i z większością szkoleniowców dobrze się komunikuję. W sporcie ważne są zasady fair play i szacunek do siebie. Tymczasem trener Jastrzębia wyciągnął palec środkowy w kierunku mojej drużyny. To zabolało i stąd wzięły się przepychanki i animozje. Obaj jesteśmy trenerami z dużym temperamentem i… wybuchło. Mam nadzieję, że w przyszłości nie będzie między nami problemów.

- Marek Ziętara zostaje czy odchodzi z Podhala?

- Nie ukrywam, że rozmawiałem z prezes Agatą Michalską. Padła propozycja poprowadzenia drużyny na kolejny okres czasu. Nie wykluczam, że pozostanę, chociaż pojawiły się dwie konkretne oferty z klubów ekstraklasy. Chcę na spokojnie je rozważyć.

- Pewnie postawiłeś Podhalu warunki?

- Każdy odbierze, że chodzi o kasę. Nie o nią chodzi, lecz o aspekt sportowy. Trzeba zrobić wszystko, by zatrzymać graczy, którzy stanowili o sile zespołu.

- Kiedy podejmiesz decyzję o swojej przyszłości?

- To kwestia kilku dni, bo kluby mocno pilą. Chcą jak najszybciej mieć trenera, by rozpocząć budowę drużyny. Może do końca tygodnia podejmę decyzję, najpóźniej w przyszłym tygodniu.

- Sezon PHL był ciekawszy niż poprzedni?

- Dobry sezon. Szkoda Bytomia i Opola, a więc zespołów, w których jest sporo młodych wychowanków. Walczyły do samego końca o szóstkę, ale detale zaważyły na tym, że ich w niej zabrakło. Uważam, że lepiej dla rozwoju byłoby, gdyby grały z najlepszymi.

Rozmawiał Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama