06.02.2016 | Czytano: 3173

Zorki za mistrzostwo (+zdjęcia)

- Wybierasz się na bankiet? – pytam jednego z bohaterów tamtego wyczynu. – Jaki bankiet, o co chodzi? Kto go organizuje? – nie ukrywa zdziwienia.

- Co robiłeś 7 lutego 1966 roku? – pytam kolejnego uczestnika ówczesnych wydarzeń. Chwila namysłu i… - Zdobyliśmy mistrzostwo Polski – odpowiada i przynosi proporczyk jaki dostał z tej okazji.

Pora wyjaśnić zagadki, o kim i o czym mowa. 7 lutego 1966 roku hokeiści Podhala Nowy Targ po raz pierwszy zdobyli tytuł mistrza kraju. To było ogromne wydarzenie dla małego miasteczka. Trwająca dokładnie 15 lat hegemonia duetu Legia Warszawa - GKS Katowice została przerwana przez drużynę z niewielkiego miasteczka! Sukces świętowali wtedy m.in. moi rozmówcy – Walenty Ziętara i Tadeusz Kramarz. Dwa pokolenia. Ten pierwszy zaczynał karierę, drugi ją kończył. To Kramarz - niebawem będzie obchodził 80 urodziny - wyczaił o co pytałem.

- Rany boskie! To już 50 lat! To świetna wiadomość – uśmiecha się od ucha do ucha Walenty Ziętara. Razem z braćmi Pyszami tworzył najmłodszy atak w lidze. Młodzi szybko zrobili furorę. Docenili to kibice. Gdy w decydującym meczu Marian Pysz zdobył gola nad mrowiem głów na trybunach czyjeś ręce wzniosły napis: „Wiktor Pysz, Marian Pysz i Walenty Ziętara - najlepszy atak Podhala”.

- Miłe wspomnienia. To był początek mojej kariery hokejowej – opowiada najlepszy hokeista polski lat 70- tych, Walenty Ziętara. – Witek miał 17 lat, ja -18, a Marian -19. Trener Frantisek Vorisek zaryzykował i postawił na młokosów rezygnując ze starszych zawodników. Myślę, że nie zawiedliśmy go. To był wstęp do mojej kariery. Witkowi i Marianowi inaczej potoczyła się kariera. Razem graliśmy tylko jeden sezon. Po raz pierwszy grałem w pierwszej drużynie i było to ogromne przeżycie. Na nasze mecze przychodził komplet widzów, stadion długo przed pierwszym gwizdkiem pękał w szwach. Pamiętam, że po zdobyciu mistrzostwa Polski przed Ratuszem na rynku były czarne tabliczki z naszymi zdjęciami.

Finałowe wzloty i upadki

Niewiele brakowało, a Podhalu tytuł mistrza Polski przeszedłby koło nosa. Podhale po sezonie zasadniczym – jakbyśmy to dzisiaj nazwali - do decydujących spotkań (trzy turnieje – w Toruniu, Katowicach i Nowym Targ) przystąpiło z dorobkiem 17 punktów, po zaliczeniu bezpośrednich spotkań z pierwszej fazy mistrzostw. Legia i Pomorzanin miały po 11, a GKS Katowice - 9. Wydawało się więc, że „szarotkom” wystarczy tylko postawić przysłowiową kropkę nad „i”. Tymczasem nieoczekiwanie nastąpił dramatyczny zwrot.
Pierwszy finałowy turniej przekreślił wiele pierwotnych obliczeń i pokrzyżował sporo planów. Przede wszystkim okazało się, że jest jeszcze o co walczyć. Podhale straciło na toruńskim lodowisku miano zdecydowanego faworyta. Stało się to za sprawą wszystkich rywali. W meczach z Legią i Pomorzaninem nowotarżanie stracili aż trzy punkty, zaś GKS wrócił z Tortoru z kompletem zwycięstw. Przewaga „Szarotek” nad ostatnim uprzednio zespołem - Katowicami - zmalała z ośmiu do pięciu punktów. Po kolejnym turnieju, katowickim, przewaga ta wynosiła już tylko jeden punkt. Hokeiści Podhala stracili więc niemal cały dorobek, jaki wywalczyli mozolną walką w pierwszej części rozgrywek. Wyniki turniejów spowodowały u nowotarżan szok, jakiego nie oczekiwali nawet najwięksi pesymiści zespołu. O wszystkim więc miał zadecydować ostatni turniej w Nowym Targu.

Relacjonował katowicki Sport

 

 

Legia sojusznikiem
- Nastroje były kiepskie – wspomina Tadeusz Kramarz. – Już nie mogliśmy tylko na siebie liczyć. Musieliśmy szukać sojusznika w warszawskiej Legii. Jak wiemy znienawidzona na Podhalu, gdyż żerowała na innych klubach, wcielając zawodników do wojska. Ja też wcześniej odbywałem służbę wojskową w tym klubie. Gdy strzeliłem bramkę Podhalu, dostałem niezłą reprymendę w domu. Ojciec z tego powodu był bardzo niezadowolony. Tak mnie opieprzył, że koniec świata. Według niego nie miałem prawa trafić krążkiem do bramki macierzystego klubu. Teraz „wojskowi” mieli być naszym sprzymierzeńcem. Trener Vorisek rozmawiał z trenerem Mieczysławem Palusem, prosząc go, by nie odpuścili katowiczanom. Inaczej cały ciężar walki trzeba było brać na siebie w ostatnim meczu.
Był to pierwszy pojedynek nowotarskiego turnieju. Cały Nowy Targ wiedział, że od tego meczu zależą losy mistrzostwa „Szarotek”. 6 tysięcy widzów ucieszyło nieoczekiwane zwycięstwo Legii 4:2. Teraz wszystko było w rękach i nogach nowotarżan. Tylko zwycięstwo nad Pomorzaninem dawało im upragniony mistrzowski tytuł.
- Chłopcy przystąpili do meczu skoncentrowani i z góralską złością – opowiada Tadeusz Kramarz. – Podstawą było wyłączenie z gry ich najlepszego snajpera Bogdana Wawrzyńskiego. Łowca bramek w tym meczu nie wpisał się na listę strzelców. Po ostatnim gwizdku zapanowała ogromna euforia. Były wiwatu na naszą części, w niebo wystrzeliwano rakiety. To było ogromne święto dla naszego miasta. Na Rynku powbijano w śnieg tabliczki z naszymi podobiznami, ułożono je w formacje w jakich występowaliśmy. Przez miesiąc tam były.

Entuzjazm silniejszy od 30-stopniowego mrozu
A jakiś bankiecik był? – pytam. – Jeśli kolację z piwkiem można nazwać bankietem. Była tylko starszyzna. Młodzież nie miała prawa wstępu. Takie miał zasady trener Vorisek. U niego nie można było pić wódki. Było piwo, kolacja i do domu. To był cały bankiet – śmieje się Tadeusz Kramarz. - Ważne było, że nikomu nie zamykał drogi do kariery. Trener dawał szanse młodym, nas starszych odsuwał na boczny tor. Gra w pierwszym zespole dla młodych była niezwykle odpowiedzialna. Nasze treningi obserwowało 1500 - 2000 kibiców, a więc więcej niż dzisiaj odwiedza nowotarskie lodowisko, a często mrozy dochodziły do 30 stopni. Każdy nasz krok był bacznie obserwowany i analizowany. Na każdym kroku kibice wypominali nam porażkę. Trzeba było zawsze grać na „maksa”, by nie narazić się na docinki sąsiadów czy bliskich. By nie chodzić bocznymi ulicami.

- Może starsi zawodnicy świętowali tytuł, ale my młodzi nazajutrz musieliśmy iść do szkoły. Dyrektor Powalcz w nagrodę zwolnił nas z lekcji, byśmy sobie odpoczęli – dodaje Walenty Ziętara.

Pisał Stefan Rzeszot w Sportowcu

W dzisiejszym świecie sportu nie ma nic za darmo. Zawodnicy mają kontrakty, a w nich określone nagrody pieniężne za wyznaczone cele. A wtedy? – Graliśmy za darmo. O pieniądzach musieliśmy zapomnieć. Za mistrzostwo, jeśli dobrze pamiętam, dostałem aparat fotograficzny – wyjawia Walenty Ziętara.

- Pieniędzy nie było. Sekretarz KP PZPR Alfred Potoczek, wielki entuzjasta hokeja, wręczył mi aparat fotograficzny marki Zorki – mówi Tadeusz Kramarz.

Twórca sukcesu
- Gdy obejmowałem drużynę wszyscy śmiali się ze mnie, że górali chcę uczyć techniki gry w hokeja - zwierzał się dziennikarzowi „Sportu” twórca sukcesu, Frantisek Vorisek. - Dać im ciupagi, a nie kije hokejowe - tłumaczono mi. I co się stało! Podhale wywalczyło tytuł i ma wielu świetnych techników. Przyjemnie było patrzeć na grę 17 i 18-letnich zawodników takich jak Marian Pysz i jego brat Wiktor, którzy wraz z Walentym Ziętarą tworzyli najskuteczniejszy atak, walnie przyczyniając się do zdobycia przez Podhale pierwszej mistrzowskiej korony.

Vorisek był specjalistą od „wyławiania” hokejowych talentów. Chodził sobie po Nowym Targu, gdzie zawsze zimą roiło się od ślizgawek. Nie uszedł mu uwadze żaden chłopak posiadający smykałkę do gry w hokeja. Trafiali potem do klas sportowych, uczyli się, pracowali i wyrastali na mistrzów. Wychował 37 reprezentantów Polski, wielu pierwszoligowych trenerów.

- To on stworzył podwaliny pod sukcesy „szarotek” – twierdzi Walenty Ziętara. – Przez pierwszy rok pracy w klubie przyglądał się, oceniał, a potem wyciągnął wnioski. Doszedł do wniosku, że trzeba podziękować niektórym starszym graczom i oprzeć drużynę na młodych. Spora grupa młodych weszła do pierwszej drużyny, przygotował dobry program przygotowawczy i wypalił. Przede wszystkim ustawił szkolenie w klubie. Nie tylko pierwszą drużyną się zajmował, ale pomagał w szkoleniu młodzieży. To było coś przeciwnego do tego co obecnie jest w polskim hokeju. Przychodzi trener zagraniczny i interesuje go tylko wynik. Vorisek pomagał trenerom na lodzie, udzielał rad i wskazówek. Nie tylko w Podhalu, ale także w nowotarskiej Wiśle. Był ogromnie zaangażowany w to co robi. Po prostu kochał hokej. To jego praca zaowocowała, że Podhale przez wiele lat dominowało, rządziło i dzieliło na krajowych taflach. Była naturalna selekcja. Systematyczny napływ młodych do pierwszej drużyny. Poziom był na tyle wysoki, że w latach 70 tych zdobyliśmy dziewięć tytułów mistrza kraju z rzędu.


- Zapoczątkował hokej w Nowym Targu – twierdzi Tadeusz Kramarz. – Trener, który nauczył nas taktyki, jazdy na łyżwach. Był wielkim trenerem i człowiekiem. Stosunki między nim, a zawodnikami były więcej niż wzorowe. To był doskonały psycholog. Wspólnie układaliśmy skład i obmyślaliśmy taktykę. Ze mnie zrobił trenera. Wiedział, że kończę karierę. Nie miałem uprawnień i zrobiłem je dopiero w Katowicach, a potem u Voriska. Na katowickim AWF-ie dostałem dyplom trenera pierwszej klasy.

Zostało ich ośmiu
Tylko 8 hokeistów żyje, którzy sięgali po tytuł mistrza Polski w 1966. Ze składu, który publikujemy poniżej nie ma już wśród nas Stanisława Bizuba, Józefa i Kazimierza Bryniarskich, Tadeusza Kacika, Tadeusza Kilanowicza, Wojciecha Kowalskiego, Jana Kudasika, Tadeusza Liputa, Stanisława Różańskiego i Andrzeja Szala oraz trenera Frantiska Voriska. Również żaden członek ówczesnego zarządu klubu nie żyje. Funkcje prezesa pełnił wtedy Augustyn Fuchs, a pomagali mu: Karol Grzesiak, Edmund Dereziński. Leon Borek, Jan Gawliński, Lech Szmulewicz, Jan Działowski i Marian Gach.


Miano najlepszej drużyny w kraju wywalczyli ( w nawiasie mecze i zdobyte bramki): bramkarze – Stanisław Bizub ( 39 meczów) i Jan Ossowski (12 m); zawodnicy z pola – Józef Bryniarski ( 36 m, 2 gole), Kazimierz Bryniarski (6m), Tadeusz Kacik (40 m, 20 g), Tadeusz Kilanowicz ( 42 m, 27 g), Franciszek Klocek (42 m, 27 g), Wojciech Kowalski (40m, 12 g), Tadeusz Kramarz ( 15 m, 2 g), Jan Kudasik ( 36m, 5 g), Tadeusz Liput (42 m, 29 g), Marian Pysz (42 m, 12 g), Wiktor Pysz (29m, 9 g), Stanisław Różański (41m, 4 g), Włodzimierz Rusinowicz ( 42 m), Józef Słowakiewicz ( 42m, 10g), Andrzej Szal (40 m, 33 g), Walenty Ziętara ( 42 m, 14 g). Trener Frantisek Vorisek.


 

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama