03.01.2017 | Czytano: 3015

Do czterech razy sztuka

- Jaki kompleks? Mimo niekorzystnego bilansu nie ma mowy o kompleksie „szarotek”. Strach ma wielkie oczy, ale my się nie boimy – deklarował napastnik tyskiej drużyny, Filip Komorski.

Nie zagrał, bo rozchorował się, ale koledzy przełamali kompleks. Mimo, iż wystąpili osłabieni. Oprócz Filipa w barwach GKS Tychy zabrakło jeszcze Radosława Galanta (kontuzja) oraz Stefana Żigardiego i Martina Vozdeckiego (chorzy). W zespole przeciwnika zabrakło Jonii Haverinena (40 stopni gorączki) i Daniela Kapicy (sprawy rodzinne), ale wyzdrowiał Jarmo Jokila, a Dariusz Gruszka wyleczył kontuzję. Awizowany był występ Filipa Wielkiewicza, który odpokutował karę dyskwalifikacji za niedozwolone środki, ale jeszcze nie znalazł się w składzie. Jego w nocy też dopadła grypa.

Zaczęto już mówić o kompleksie Podhala, gdyż hokeiści z piwnego miasta przed tym spotkaniem jeszcze nie zdołali pokonać górali. Dwukrotnie przegrali po odgrywce 2:3 oraz 2:4. Tyszanie hucznie pożegnali stary rok, zdobyciem Pucharu Polski. Czy w tym mogli upatrywać kolejnego sukcesu przybysze z Podhala?

– Świętowaliśmy, ale z umiarem, bo każdy z nas ma zakodowane, że to środek sezonu, a do mety jeszcze kawał drogi. Chcemy przełamać niemoc z Podhalem – przekonywał Filip Komorski.

- Może tyszanie mają więcej atutów. Ale to my z nimi dotychczas wygrywaliśmy. Mamy pewien komfort psychiczny przed spotkaniem i żadnych powodów do obaw – zapewniał Krzysztof Zapała.

Pierwsza odsłona jakby potwierdziła, iż tyszanie mają problemy z góralami. Podhale rozpoczęło bardzo mocno. Już pierwsza akcja zmusiła Kosowskiego do wielkiego wysiłku. Musiał sparować potężne uderzenie Zapały i dobitkę Iossafova. Zegar wskazywał 21 sekundę, gdy Hattunen, po wygranym wznowieniu przez Bryniczkę, huknął z pierwszego i krążek odbiwszy się od słupka wpadł do bramki. Chwilę później Iossafov nie skorzystał z prezentu tyskich obrońców, a w odpowiedzi Kolusz został zatrzymany przez B. Kapicę. Gospodarze rzucili się do ataku, chcąc jak najszybciej doprowadzić do wyrównania, ale „szarotki” też nie pozostawały dłużne. Pojedynek sam na sam z nowotarską ostatnią instancją przegrał Rzeszutko. Niemniej w 11 minucie Woźnicy udało się pokonać golkipera gości, który nie zdołał się przemieścić na drugi słupek. Ostatnie słowo w pierwszej odsłonie należało do górali, którzy wykorzystali liczebną przewagę. Pierwsza formacja bezbłędnie rozmontowała defensywę rywala i Jokila dopełnił formalności strzałem do pustej bramki.

Triumfatorzy Pucharu Polski podrażnieni przegraną tercją wyszli na drugą odsłonę niesamowicie zmotywowani. Od pierwszego rzucenia krążka przez arbitra rzucili się na górali. Zagrali tak jak w finale PP z Cracovią. Bardzo agresywnie, wysoko atakując przeciwnika, który miał problemy z dokładnym rozegraniem krążka. Przy takim pressingu przyjezdni zaczęli popełniać błędy i faulować. Szybko miejscowi odrobili straty, a potem dorzucali kolejne gole. Wyrównanie padło po dobitce strzału Zatko. Prowadzenie objęli po zmianie lotu krążka po strzale Bryka. W 29 minucie tyszanie rozklepali defensywę i Rzeszutko z najbliższej odległości pokonał B. Kapicę. Gdy na ławce kar siedział Neupaeur, Vitek podwyższył prowadzenie uderzeniem z ostrego kąta. Tyszanie mieli jeszcze kilka wybornych okazji, w tym Kristek trafił w poprzeczkę. A Podhale? W 30 minucie Bryniczka nie wykorzystał sytuacji sam na sam.

- Po dobrej pierwszej tercji, w której poczuliśmy, że można dobrze zagrać, po przerwie wyszliśmy na taflę ospali – mówi Marek Rączka. – Mieliśmy za zadanie uważnie grać w defensywie, a tymczasem popełniliśmy mnóstwo błędów. Do przodu graliśmy poprawnie, potrafiliśmy wykreować dużo fajnych akcji. Niestety błędy w obronie kosztowały nas utratę goli.

Gdy w 42 minucie Woźnica podwyższył na 6:2 wydawało się, że jest po meczu. Zapewne gospodarze też tak pomyśleli, bo grając w przewadze nie potrafili zagrozić bramce Podhala. A górale zaczęli odrabiać straty. W 49 minucie mieli już tylko jednobramkowe manko. Sygnał do zmiany scenariusza dał Jokila, a potem sposób na „Kosę” znaleźli Sulka i Różański, zmuszając trenera GKS-u do wzięcia czasu. Dobrą passę przerwało wykluczenie z gry M. Michalskiego, które wykorzystał Pociecha (gol uznany po analizie wideo). A potem kolejne osłabienia (Syrei i Iossafov) i Górny spod niebieskiej linii ustalił wynik spotkania.

- Dochodzimy rywala na 6:5, mecz się łamie, tyszanie zaczynają panikować, a my łapiemy kary – grzmi Marek Raczka. – Uczulałem, by unikać gry faul, że nie możemy pozwolić sobie na kary. Musimy grać odpowiedzialnie, konsekwentnie w obronie i oczywiście pięciu na pięciu, a tyszanie sami dadzą nam okazję do zdobycia gola. To był ten moment, by ich przełamać. Niestety. Złapaliśmy kary i straciliśmy bramki.

GKS Tychy – TatrySki Podhale Nowy Targ 8:5 (1:2, 4:0, 3:3)
0:1 Hattunen – Bryniczka (0:21)
1:1 Woźnica- Kolusz – Bryk (10:56)
1:2 Jokila – Jaśkiewicz – Zapała ( 14:48 w przewadze)
2:2 Bepierszcz – Vitek – Zatko (21:53)
3:2 Kristek – Bryk – Kolusz (24:09)
4:2 Rzeszutko – Bagiński (28:12 w przewadze)
5:2 Vitek – Bryk (39:04 w przewadze)
6:2 Woźnica – Kristek ( 41:22)
6:3 Jokila – Zapała (43:00)
6:4 Sulka – Zapała (47:00)
6:5 Różański – Neupauer (48:37)
7:5 Pociecha (52:08 w przewadze)
8:5 Górny – Bryk – Kristek ( 55:33 w podwójnym osłabieniu)
Tychy: Kosowski; Kubosz – Ciura, Bryk – Górny, Zatko – Kotlorz, Pociecha – Gazda; Jeziorski – Semorad – Vitek, Woźnica– Kristek – Kolusz, Witecki – Rzeszutko – Bagiński oraz Bepierszcz, Kogut. Trener Jirzi Szejba.
Podhale: B. Kapica; Jaśkiewicz – Sulka, Wojdyła– Syrei, Łabuz – K. Kapica, Mrugała - Tomasik; Jokila – Zapała – Iossafov Hattunen – Bryniczka – Gruszka, M. Michalski – Neupauer – Różański, Svitac– Siuty – P. Michalski. Trener Marek Rączka.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama